Kwiecień i początek maja to okres, w którym ten kijaszek pokazał swoje zalety, których wcześniej poznać nie miałem możliwości. Wówczas w mojej rzece doświadczyłem mizernych brań, a i niskie temperatury nie są sprzyjały tego typu wędzisku.
Ciepły wiosenny dzień z czystą i coraz cieplejszą wodą, brzegi porośnięte wszelakimi drzewami z najpiękniejszą odmianą zieleni, mnóstwo ptaków zakładających wspólne gniazdko lub już opiekujących się potomstwem - to mój ukochany czas nad wodą. Mój ulubiony zieleniak w olszynkach w postaci liści czosnku niedźwiedziego w pełni dostępny.
Po marnym początku sezonu wreszcie mogłem sobie połowić. Klenie i okonie zaczęły gryźć, a w drugiej połowie kwietnia przyłowy w postaci już wytartych boleni stały się normalką. Millenium ChubHunter 8 jak dla mnie okazał się rewelacyjnym kijaszkiem stworzonym dosłownie pod mój sposób łowienia i na moje łowiska. Brania czuć bardzo wyraźnie, choć wiadomo, że to „czucie” zależy też od rodzaju użytej linki. Łowiąc w podkarpackich rzekach, przy uwzględnieniu całkiem ostrych krawędzi piaskowców i łupków zalegających na dnie moich ulubionych łowisk, wolę używać żyłkę mniej podatną na przetarcia w porównaniu do plecionek. Używałem żyłki Premium Momoi i na wolniejszych odcinkach - plecionki Nano Clear 8 z przyponem z fluorocarbonowym Soflex; co do linek największym odkryciem dla mnie jest Lure Soul Momoi, która dość szybko stała się moją podstawową.
O ile zimową porą, kiedy zaliczyłem pierwsze wyjścia z tym kijem przy ujemnych temperaturach powietrza i podniesionej wodzie o większym uciągu (co skutkowało zanikiem brań), miałem mieszane odczucia, choć zdawałem sobie sprawę, że średnica przelotek nie służy temu kijaszkowi to jednak wiosna pokazała jego możliwości.
Używałem małych przynęt, czyli woblery do 3 cm długości jak Hornet, Tiny oraz gumki do maksymalnie 5 cm osadzonych na główkach V-Point o rozmaitej masie zależnej od rodzaju miejscówki i prowadzenia. Zastosowanie znalazło również „żelazo” w postaci obrotówek wielkości 00, 0 i 1. Nie zabrakło w użyciu wahadełek rzemieślniczej roboty długości do trzech centymetrów. Kij z linkami o małych średnicy świetnie się ładuje, a rzuty wykonuje się lekko i precyzyjnie, co dla mnie ma ogromne znaczenie podczas łowienia większego klenia spod nawisu traw bądź łoziny i gdzie pomyłka w celności w granicach pół metra ma duże znaczenie.
Wędzisko bez dobrego kołowrotka w metodzie spinningowej jest niczym i tu używam trzech: Team Dragon FD1025iZ, Team Dragon FD 935iZ oraz z przypadku Fishmaker II FD 930i, choć ten ostatni jest zdecydowanie za ciężki do tego typu wędziska. Optymalnym rozwiązaniem wydaje mi się tu Nano Lite XT60C FD 1020i z właściwą wagą i dopasowanym przełożeniem.
Moje ulubione miejscówki o tej porze roku to bystrzyny poprzerywane krótkimi odcinkami z wodą o głębokości (w porywach) do jednego metra, bo niekiedy te ciut głębsze skrywają zagubionego pokaźnego klenia bądź okonia słuszniejszych rozmiarów. Bywa, że spory kamień na środku rzeki staje się moim siedziskiem na godzinę odpoczynku od wszystkiego, a zarazem zajefajnym stanowiskiem, tutaj mogę zaliczyć kilka ryb obserwując w międzyczasie polującego na małe rybki zimorodka lub przeklinaną przez wielu czaplę siwą, choć mi jest obojętna co do konkurencji w sensie skuteczności łowienia małych ryb na płyciźnie. Siedząc na kamieniu i od czasu do czasu grzebiąc nogami w żwirze zwabiam małe ślizy i kiełbie, które poniekąd dają świadectwo życia niedużej rzeki. Pojawiające się warkocze wywłócznika, których mi brakowało przez kilka lat też dobrze świadczą o możliwości powrotu do naturalnego tarła i rozwoju narybku w takich warunkach.
Wracając do kijaszka, to przy dobrych kotwiczkach bądź pojedynczych hakach, które od pewnego czasu stosuję przy woblerach i obrotówkach branie kończy się ugięciem szczytówki i czasami wystarczy małe docięcie by rybę uznać za zaliczoną – pewnie siedzi i pewnie ją holuję.
Podsumowując moje doznania podczas użytkowania wędziska, jeżeli ktoś szuka czegoś nowego, lekkiego z dużymi możliwościami to polecam, bo cena nie powala, a kijek inny niż wszystkie.
Pozdrawia Was miłośnik łowienia kleni;
Grzegorz Bałchan, dla wielu znajomych – „kaban”