Ten sezon jest dla mnie szczególnie trudny, ponieważ z powodu ubiegłorocznej kradzieży zostałem bez środka pływającego na największej wodzie Mazowsza i zarazem mojej ulubionej, paradoksalnie bardzo ubogiej we wszelkie drapieżniki; mowa o Zalewie Zegrzyńskim.
Zawsze jednak było coś, co ciągnęło mnie do wielkiej wody, gdzie nie ograniczało mnie nic. Niezbędna była jednak szybka łódka, której brak spowodował, że musiałem zmienić swój wędkarski plan o 180 stopni. Postanowiłem wziąć się za metodę muchową na poważnie i bez wymówek, np. że biorą sandacze (biorą – czytaj: ktoś złowił dwie sztuki). Do tej pory była ona tylko „zapychaczem” i odskocznią od spinningu, postanowiłem jednak udowodnić zarówno innym, jak i samemu sobie, że na muchę można łowić praktycznie cały sezon z dobrymi wynikami i do tego niemałą gamę nizinnych ryb.
Luty, marzec
Te miesiące poświęciłem łowieniu na streamera pstrągów w małych rzekach Pomorza oraz Lubelszczyzny, gdzie byłem już parę razy ze spinningiem i choć widziałem wielkie ryby, to nigdy nie udało mi się ich złowić.
Muszę się przyznać, że i na te kilka wyjazdów zabrałem spinning, całe szczęście, że zostawiłem go w samochodzie i z pewną dozą niepewności sięgnąłem po muchówkę. Na łowisku, patrząc jak dwójka moich kolegów czesze burty woblerami zacząłem się zastanawiać czy aby dobrze zrobiłem (wybierając muchówkę), jednakże moje wątpliwości rozwiały się wraz z dalekim rzutem na środek rzeki. Tam, zielony Zonker (streamer) zaraz po wpadnięciu do wody został zaatakowany przez pięknego pstrąga i od razu wiedziałem, że będzie to moja życiówka - o ile uda się ją wyholować. Przy każdym wyskoku ryby, podczas każdego młynka ryby moje serce wręcz zamierało: widziałem przed sobą ogromną rybę, która była tak blisko a jednak tak daleko. Gdy w końcu po kilku „zawałach” udało mi się ją podebrać, nie dowierzałem oczom: naprawdę jest tak gruby, na jakiego wygląda? Przecież nawet nie zaczęła się wczesna wiosna.
Wszyscy mnie znający wiedzą, że nie noszę ze sobą miarki, uważam to za zbędny element, przez używanie którego często ryby lądują w trawie, liściach i niepotrzebnie się męczą; Czy aby o bicie rekordów chodzi w wędkarstwie…? Po części być może, ale dla mnie liczą się piękne chwile takie jak ta, i to mi wystarczy. Po szybkiej fotce, ryba odpłynęła, a my oceniliśmy ją na bite 50 cm i taka ocena mi wystarcza; zawsze można coś dodać (taki żart oczywiście). Pierwszy gatunek na mojej liście mogłem odhaczyć. I tak oto zimowy pstrąg na streamera stał się faktem. Warto dodać, że koledzy na spinning nie złowili kompletnie nic, a ja umocniłem swój sukces drugą rybą o parę centymetrów mniejszą. Mucha górą!
W marcu jak w garncu
Przyszedł czas cieplejszych dni i postanowiłem wybrać się nad Wisłę, oczywiście zamiarem testowania nowej muchówki, jaką jest Team Dragona FX. Samo jej otrzymanie było wystraczającym bodźcem do wygonienia mnie z domu.
Uzbrojony w małe nimfy (a dokładnie w brązki), poszedłem na poszukiwania białorybu. Odnalazłem ryby w jednym z dopływów Wisły, jest to miejsce bardzo oblegane przez spławikowców i niczym nie przypomina urokliwej pstrągowej rzeki, a chodzi się tam dla zabicia czasu. Przez dwa wypady nad wodę, podczas których a to padał śnieg, a to świeciło słońce, udało mi się złowić prawie wszystkie gatunki ryb: niekiedy brały na wszystko i w każdym rzucie, a niekiedy trzeba było trzeba trochę kombinować i zmieniać muchy; gdy udało mi się dopasować odpowiednią, wtedy wygrywałem ze wszystkimi obecnymi spławikowcami. Był to bardzo dobry trening przed czekającymi mnie w kwietniu jaziami.
Kwiecień
W pamięci wciąż miałem te piękne ryby z zeszłego sezonu, złote wiślane jazie łowione na kamiennych opaskach porośniętych trawami, z których do wody spadają larwy owadów; właśnie na muchy imitujące larwy należy łowić. Duże imitacje chruścików albo kiełży sprawdzają się najlepiej, podane na długiej nimfie potrafią skusić medalowe ryby i to nie tylko jazie, ale nawet brzany.
Stąd też przydaje się trochę grubsza żyłka np. 0,16 bądź 0,18 mm, która zapewnia bezpieczeństwo, a zarazem w niczym nie przeszkadza. Jak wiemy, woda w naszych rzekach nie jest krystalicznie czysta…
Początkowo pojawiały się małe ryby, a wraz z nadejściem cieplejszych dni napłynęły te większe, piękne i złote. Tutaj muszkarze pokonują wszystkich spinningistów i tak się dzieje już od lat; jeśli chcemy złowić naprawdę wielkiego jazia to właśnie na długą nimfę (technika łowienia).
Bardzo często trafiały się ryby przekraczające magiczną granicę 50 cm, podczas gdy na spinning brały co najwyżej długości 35 cm. Tak oto minął kwiecień, czyli rozgrzewka przed wielką majówką, a o przygotowaniach do niej opowiadałem w poprzednim artykule (do lektury którego zapraszam).
Maj, a raczej majówka
Na kilka dni przed zbliżającym się długim weekendem zrodził się w mojej głowie plan, bardzo ambitny i wymagający dokładnego przygotowania. Tym razem za cel obrałem sobie Dunajec, trudną technicznie wodę, na której byłem tylko raz i to przejazdem. Jedynym, co wtedy zapamiętałem były śliskie kamienie i ogrom pięknej wody; dodatkowym utrudnieniem miał być fakt, że na wyjazd jechałem z moim kolegą Adrianem, który to nigdy nie trzymał muchówki w ręku. Moim zadaniem nr 1 było nauczenie Adriana w takim stopniu, by samodzielnie złowi pstrąga mierzącego ponad 40 cm. Moich umiejętności nauczycielskim byłem tak bardzo pewien, że pokusiłem się nawet o zakład: jeśli Adrianowi się to nie uda, to ja wykąpię się w lodowatej wodzie Dunajca. Cóż, zakład został przyjęty, więc poczułem ogromną presję...
Dunajec - pierwszy dzień
Po wykupieniu licencji niezwłocznie ruszyliśmy nad wodę. Obaj mieliśmy ogromne parcie na ryby, ruszyliśmy nad wodę jak po swoje, a jak się później okazało niesłusznie. Rzeka bardzo nas zaskoczyła, jej ogrom nas przytłoczył, a płynące glony skutecznie uniemożliwiły łowienie… Wszystkie te czynniki sprawiły, że wróciliśmy na pusto, o kijach. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, w końcu to ja obiecałem ryby i opowiadałem o wielkich potokowcach.. Tymczasem nadzieje zgasły.
Dunajec - drugi dzień
Już bez zbędnej nerwówki ruszyliśmy na miejsce, które znałem z opowieści moich kolegów: mowa o Księdzowym Polu, kto zna Dunajec ten na pewno zna również to miejsce. Zakochałem się w nim od pierwszego zobaczenia, piękna okolica gór i ta słynna skała po drugiej stronie rzeki, to właśnie tam mieszka królowa Dunajca - głowacica, no i oczywiście wielkie pstrągi, na które bardzo liczyliśmy.
Na pierwsze branie nie musiałem długo czekać, niewielki pstrąg pobrał białego streamera i po krótkim holu dał się podebrać. Nie było to nic spektakularnego, jednak ryba z tego miejsca bardzo mnie ucieszyła, i to był jedyny powód do radości tego dnia; więcej pstrągów już nie było, toteż nie będę się więcej rozpisywać. Za to trzeci dzień był już taki jak sobie wymarzyliśmy…
Dunajec - trzeci dzień
Zmieniliśmy taktykę i dokładnie zaplanowaliśmy nasz ostatni dzień na Dunajcu, a więc zaczynamy od streamera i tak łowimy aż do wieczora. Następnie przejeżdżamy pod drugi Mur oporowy (piszę to z dużej litery, ponieważ to nazwa miejscówki mającej swoje ugruntowane miejsce w historii dunajcowego muszkarstwa) i postaramy się dobrać do ryb za pomocą suchej muchy, a więc kwintesencji tego sportu. Plan prosty i co najważniejsze skuteczny.
No i się zaczęło, rozstawiliśmy się po rzece i raz po razie sznur przecinał powietrze. Trochę trwało zanim znalazłem miejsce z rybami: stały w płytkiej wodzie zaraz obok głębokiego dołu z niemalże stojącą wodą. Można było dostrzec cienie powoli przesuwające się w toni wodnej. Pierwszy rzut i nagle dostrzegłem pstrąga goniącego mojego streamera, atakował go trzy razy, aż w końcu upragniona chwila: siedzi!!! Chyba był w lekkim szoku, gdyż zaledwie kilku sekundach już wylądował w podbieraku. Adrian był daleko, więc nie mogłem go użyć w roli fotografa i pstrągowi się upiekło - bez zdjęć wrócił do wody, nawet niedotknięty przeze mnie. Jeden cel już zrealizowałem, pozostał drugi, czyli złowienie ryby przez mojego kolegę. Przeprowadzam szybką rozmowę telefoniczną i po paru minutach Adrian dociera do miejsca, gdzie wypatrzyłem ryby. Tutaj dokładnie pokazałem mu miejsce, w które ma rzucić, wytłumaczyłem jak podać przynętę… I udało się, a to mało powiedziane, w trzech rzutach trafił trzy ryby!! Aż miło było patrzyć z jaką lekkością mu to przyszło, a jeszcze dzień wcześniej nie radził sobie z rzucaniem.
Ale, ale, najlepsze jeszcze przed nami. Nadciągał wieczór, niebo pokryły tysiące jętek, co było dla nas niesamowitym widowiskiem: obaj widzieliśmy coś takiego po raz pierwszy. A ryby? Chyba nie były za bardzo zdziwione, rzeka wręcz się gotowała a upragnione oczka było widać przed każdym kamieniem. Szybko przeprawiliśmy się na drugą stronę rzeki (co nie jest takie łatwe) i po dobraniu much, oczywiście suchych, ruszyliśmy do wody. Tutaj znowu Adrian pokazał klasę, nie zdążyłem zarzucić, a On już holował rybę, i to złowioną nie z przypadku: wypatrzył ją, podał muchę i złowił w sposób jakby robił to od lat. Nie pozostało mi nic innego jak zrobić kilka zdjęć i spróbować złowić swoją rybę, co udało mi się dopiero po ciemku; był to ładny, gruby i silny potokowiec. Musiałem biec za nim kilkaset metrów w dół rzeki, cud, że się nie przewróciłem (do tej pory niedowierzam szczęściu) i udało się go podebrać tuż przed ostrym nurtem, co tu więcej mówić - po prostu bajka!
Na tym zakończył się nasz pobyt nad Dunajcem, nie wszystko było tak, jak planowaliśmy, ale koniec końców udało się i mieliśmy na koncie po fajnej rybie. W tym na suchą muchę, a jak wiadomo, takie liczą się podwójnie.
I nadszedł czas zakończenia wyprawy, postaram się teraz dojść do sedna sprawy: mucha to dla mnie niesamowita odskocznia, nie potrzeba do tego dużo sprzętu a wystarczy wędka mieszcząca się do krótkiej i twardej tuby, kołowrotek oraz pudełko z muchami. Poza kilkoma drobiazgami to wszystko, więc jest idealna na szybkie wypady, co więcej łowić możemy na nią każdy gatunek. Mam na koncie prawie cały białoryb, a także bolenie, sandacza i na jesieni mam nadzieję dopisać do rozkładówki szczupaki, łowione z premedytacją na wielkie muchy. Zapewne frajda z holu tak dużej ryby jest niesamowita, a spróbować może każdy i bazując na przykładzie Adriana mogę powiedzieć tak: każdy może się nauczyć.
Kuba Kaczan