Ultralekki spinning to mój konik i to do tego stopnia, że nawet wówczas, gdy wybieram się na większe drapieżniki staram się łowić maksymalnie odchudzonym zestawem. Krótko mówiąc - szukam swojego rodzaju finezji praktycznie w każdej technice spinningowej.
Rozwój technologii nie omija wędkarstwa, dlatego też można korzystać z coraz to nowszych rozwiązań, umożliwiających znaczne odchudzenie zestawów. Lekkie wędziska oraz kołowrotki, wytrzymałe i cienkie niczym włos żyłki i plecionki, wyszukane przynęty oraz sposoby ich prezentacji stanowią w dzisiejszych czasach standard, po który sięga coraz więcej wędkarzy.
Wróćmy jednak do najlżejszej odmiany spinningowego ultralajta, w typowym okoniowym wydaniu, jednocześnie skupiając się na dosyć ważnej kwestii, niestety często nieświadomie pomijanej.
Mówiąc lekka okoniówka, większość z nas od razu kojarzy to pojęcie z krótkimi, delikatnymi wędziskami o ciężarze wyrzutowym do kilku gramów. Oczywiście jest to zasadne skojarzenie, ale istnieje kilka istotnych kwestii, które należy wziąć pod uwagę wybierając odpowiedni dla naszych preferencji sprzęt.
Podczas tegorocznych przygotowań do sezonu okoniowego, który w moim przypadku trwa od czerwca do końca grudnia, szukałem specyficznego kijka, który będzie w stanie sprostać moim wymaganiom. A brzmią one następująco:
- Koniecznie wklejanka – tego typu wędziska pozwalają na obserwację delikatnych brań oraz opadu, nawet w trudnych warunkach pogodowych (np. silny wiatr).
- Jako że moje łowiska to głównie zbiorniki zaporowe o dosyć znacznej głębokości, potrzebowałem wędziska będącego w stanie obsłużyć często mocno przeciążone, ale niewielkie przynęty gumowe jednocześnie zachowując odpowiedni zapas mocy umożliwiający mi podjęcie walki z przyłowami w postaci szczupaków, sandaczy i boleni.
- Wędzisko o blanku stanowiącym pewnego rodzaju kompromis: obsługa niewielkich przynęt (odpowiednia dynamika umożliwiająca posyłanie ich na znaczne odległości) oraz czułość i szybkość umożliwiająca zacięcie w tempo delikatnych brań na większej odległości i głębokości.
Wybór był oczywisty i niemalże intuicyjny, a mianowicie: Invader 2,13 m c.w. 0,5 – 6 g. Miałem okazję sprawdzać dla Dragona oraz wypróbować na swój użytek już na początku roku 2018 i od razu przypadł mi do gustu. Smukły, ciemnozielony blank z wygodną i ergonomiczną rękojeścią wykonaną z wytrzymałej i przyjemnej w dotyku pianki EVA, zdecydowanie może się podobać. Wędzisko jest doskonale wyważone i uzbrojone w lekkie przelotki (w systemie KR), zaś sama wklejanka (a dokładnie miejsce wklejenia jej w blank) jest praktycznie niewidoczna.
Na pierwszy rzut oka Invader do 6 g to typowa delikatna wklejanka. Kiedy jednak przyjrzymy się jej nieco bliżej okazuje się, że nie do końca zasługuje na miano lekkiej okoniowej wykałaczki. Aby lepiej zrozumieć, o co mi chodzi, pozwolę sobie na małe porównanie. Z jednej strony postawmy Invadera, z drugiej wklejankę Fishmaker 2 podobnej długości i podobnym ciężarze wyrzutowym (do 7 g). Teoretycznie mamy przed sobą dwa niemalże identyczne wędziska, ale w rzeczywistości diametralnie się od siebie różnią. Wystarczy, że zwrócimy uwagę na opisy znajdujące się na blanku, uzbrojenie (a dokładnie przelotki) oraz twardość wklejonej szczytówki. Invader posiada blank o mocy 10 lb, natomiast Fishmaker 6 lb. Jest to spora różnica, która podpowiada, że ten pierwszy dysponuje znacznie większym zapasem mocy i tak też jest w rzeczywistości. Drobne i lekkie przelotki zastosowane w Invaderze znakomicie współgrają z blankiem, przez co wędzisko jest czułe, sztywne i szybkie, jednocześnie zapewniając odpowiednio szybką reakcję na branie oraz gwarantują pewne zacięcie nawet z dużej odległości. Oczywiście większe przelotki zastosowane w Fishmakerze nie są w żadnym wypadku błędem konstrukcyjnym. Bardzo dobrze spisują się chociażby podczas łowienia w ujemnych temperaturach. Porównując szczytówki, ta w Invaderze jest wyraźnie sztywniejsza, przez co mamy możliwość nieco agresywniejszej pracy naszą przynętą.
Zdecydowałem się na wybór Invadera, ponieważ szukałem wędziska, które da mi możliwość łowienia nieco większych okoni na dużych głębokościach, często z daleka od brzegu, ale przy wykorzystaniu typowych przynęt okoniowych. Kij bardzo dobrze radzi sobie z wabikami w pełnym zakresie wyrzutowym. Dzięki nieco twardszej i mocniejszej szczytówce, możemy komfortowo podbijać stosunkowo mocno obciążone gumy (4 – 6 g) długości 4 -7 cm. Mocny blank umożliwia natomiast pełną kontrolę i pozwala na pewne zacięcie ryby z dużej odległości i na dużej głębokości. Dodatkowo odpowiedni zapas i półparaboliczne ugięcie gwarantuje pewny i w pełni kontrolowany hol większych przyłowów jak szczupaka, sandacza czy bolenia. Blank Invadera posiada wystarczającą dynamikę, aby bezproblemowo i celnie posłać naszą przynętę na odpowiednią odległość. Wędzisko doskonale trzyma rybę. Często zdarza mi się zwłaszcza późną jesienią łowić na imitacje niewielkich wodnych żyjątek, uzbrojonych bezzadziorowymi muchowymi hakami i nigdy nie miałem problemu ze spadami. Praktycznie każda zacięta ryba bezpiecznie lądowała w dłoni lub podbieraku.
Invader do 6 g to idealne rozwiązanie dla wędkarzy szukających finezyjnego, ale stosunkowo mocnego wędziska okoniowego umożliwiającego komfortowe łowienie w specyficznych warunkach (większa głębokość, duże ryzyko spotkania z większym drapieżnikiem) nieco większych okoni, ale przy wykorzystaniu całej masy typowych, niedużych przynęt gumowych. Oczywiście kijek bardzo dobrze sprawdza się podczas bardzo lekkiego łowienia, ale nie to jest jego prawdziwym przeznaczeniem
Takie rozwiązanie daje nam nieco większe pole manewru, ponieważ z jednej strony możemy pokusić się o bardzo delikatne, finezyjne łowienie, a z drugiej w razie potrzeby możemy nieco mocniej łupnąć o dno znacznie większą przynętą, mając wystarczający zapas mocy do tego, aby bez problemu poradzić sobie z większym przyłowem; czy w końcu skutecznie zaciąć pokaźnego garbusa, który zainteresował się naszym wabikiem.
Piotr Czerwiński
TEAM DRAGON