Lajtspin - cudowna delikatna odmiana spinningu stwarza wędkarzowi szereg nowych możliwości. Wdrożyłem lajtspin na własnym łowisku i zebrałem niemało doświadczeń.
Dzięki tej wędce dobrać się można do ryb ongiś klasyfikowanych jako wybitnie gruntowe, poza jurysdykcją spinningu: leszcz, płoć, wzdręga, nie tracąc jednocześnie szansy na „starą gwardię spina” jak okonia, sandacza, pstrąga potokowego.
Ta odmiana spinningu jest na miarę naszych czasów, gdyż ubożejące w zastraszającym tempie populacje wzorcowych drapieżców jak szczupak, sandacz czy sum, pociągają za sobą ryzyko setek pustych roboczogodzin spędzanych na próbie złowienia czegoś, czego ze świecą już szukać.
Paradoksalnie lajtspin stał się dla tych ryb w pewnym stopniu chwilą wytchnienia, odpoczynku, gdyż mimochodem przekierował część presji na inne, „bezpieczne” do tej pory gatunki.
Sam w sobie ma też ukryty bonus, który nie pozwala się specjalnie nudzić: stosunkowo częste brania, czyli coś, o czym marzy każdy spinningista wychodząc z kijem nad wodę. W mojej prywatnej praktyce wędkarskiej zaadoptowałem go pod lipienie i lutowo-marcowe potokowce - wybitnie nieprzewidywalne ryby, a z czasem też używam wędzisko łowiąc pasiaste rozbójniki.
Wiosenna rzeka to skomplikowany i trudny temat. W wielu regionach kraju zaczęły pierwsze wyjścia żaby, rójki owadów a słońce jeszcze niziutko i termika wody fatalna. Nurt niesie masę pokarmu i nie trzeba być orłem polowań, aby się do woli nim nasycić przy zerowym prawie wysiłku. Roztopy na domiar złego pogłębiają ten „hardkor”, gdyż wszelkiej maści masa organiczna uzupełnia dietę ryb o pełzające robaczki żywe i martwe.
Na mojej wodzie zaczął się zły okres, który potrwa do końca kwietnia. Można go przeczekać w domu albo zacisnąć zęby i spróbować dokonać niemożliwego: zaciąć króla rzeki w najmniej sprzyjających warunkach.
Ja wybrałem opcję nr 2, lecz nieco powiązaną z innym gatunkiem – lipieniem, który zapewnia mi brak pustych przebiegów z wędką na rzece.
Pogodzenie sprzętowe tych dwóch różnych gatunków, różnych w wadze i ekspresji walki okazało się najtrudniejszym wędkarskim wyzwaniem na przestrzeni lat. Z jednej strony delikatność i małe rozmiary lipieni, a z drugiej strony miałem moc i agresję rozpędzonej lokomotywy w kropki. Co w takiej sytuacji? Nosić z sobą 2 różne zestawy? Dwa kije i cały ten majdan? To się nie uda, nie nad dziką rzeką…
Jedynym wspólnym mianownikiem były przynęty: imitacje larw, dżdżownic i innych takich pełzających czy latających stworzonek.
Wypracowanie wspólnego mianownika wymagało czasu i sporej ilości stalowych nerwów: pękały haki na micro główkach, nic nie brało w chwili przegrubienia zestaw, straciłem kilka fajnych ryb – nie podołałem wyzwaniu trudnego holu.
Tygodnie mijały, a ja pomalutku i powolutku dopracowywałem wszystkie poszczególne elementy doskonałego zestawu, który zdoła pogodzić wszystko na jednym patyku, aby mieć puste ręce i nie tracić mobilności w trudnym terenie nad dziką rzeką. Mój doskonały zestaw to połączenie zapasu mocy i często potrzebnej lipieniowej finezji, uzyskałem to dzięki wędzisku MS-X MicroSpecial c.w. 3-18 g długości 244 cm oraz niezawodnego kołowrotka Ryobi Zauber 2000, którego nawet nie trzeba przedstawiać - jest legendą od lat.
Z linek, jakie wchodzą w grę, mam tylko dwójkę kandydatów: żyłkę HM80 (do użycia w temperaturze poniżej zera) i na dodatnie temperatury plecionkę Dragon Invisible 0,08 mm lub 0,10 mm - plecionka idealna.
Dużą trudność sprawił mi wybór odpowiednich główek jigowych; celem przecież były silne i niezwykle waleczne pstrągi potokowe a lipienie tylko lekiem na nudę, jednakże oba gatunki gustują w rurecznikach, larwach, pierścienicach przeróżnych. W tej sytuacji, jak uzbroić małego czarnego 3-centymetrowego twisterka, aby atak 50-centymetrowego potokowca z nurtu w popiół haka nie obrócił? Odpowiedź jest tylko jedna i zawiera prawdę wielokrotnie przez mnie zweryfikowaną: X-FINE - seria niedużych główek na piekielnie mocnych, niełamliwych wręcz hakach Mustada.
Ich odpowiednikiem w mocy i bezawaryjności są Speedy, którymi zbroję przynęty styczniowe i kwietniowe.
Mój letnio-jesienny lajtspin to przede wszystkim pasiaste garbusy, przy których nie sposób się nudzić; rozpracowane w łowisku zapewniają przesyt emocji do nadejścia pierwszych lodów. Moją bolączką od zawsze były przyłowy „zielonego”, czyli szczupaka – ta ryba oferowała mi albo radosną obcinkę, albo prostowanie mini haka. Zapobiegłem tym aktom przemocy (obcinkom) na moich zestawach dokładając 100 cm fluorocarbonu Soflex, oczywiście w parze z główkami X-FINE, co poskutkowało paroma podebraniami ryb długości 75-90 cm, na spinning do 10 g i plecionkę średnicy 0,06 mm – ależ to była jazda na całego, bez trzymanki i bez światła ciemną nocą.
Mój letni lajcik niewiele się różni od zimowego, niekiedy tylko wymieniam spinning na ProGUIDE X -szybką, ciętą szpadę o c.w. 1-10 g. Ten spinning dał mi wiele pięknych wzdręg, co było miłym dla mnie zaskoczeniem na łowisku.
Co łączy oba zestawy i oba skrajnie różne zastosowania w różnych porach roku? ROZSĄDEK.
Odpowiednie zestawienie wszystkich detali, bazowanie na akcesoriach najwyższej jakości i sprawdzonych pod każdym kątem sprawia, że z pozornie ułomnego lajtspina uzyskujemy narzędzie najwyższych lotów.
Narzędzie to w starciu z większym przyłowem daje nam duże szanse na wygraną, więc nie jest powiedziane, że z poturbowaną duszą wrócimy do domu. Z tymi wędkami niemożliwe staje się możliwe.
Daniel Luxxxis Kruzicki