Pracując w sklepie wędkarskim mam bezpośredni kontakt z klientami. Część z nich pyta mnie o dobre kołowrotki w przystępnych cenach.
Moim zdaniem znacząca większość tego, co znajduje się na półkach sklepu jest „dobra”. Ale co to właściwie oznacza „dobre”? Dla mnie to tyle, że sprzęt na początku użytkowania będzie działał na odpowiednim poziomie, pozwalając czerpać przyjemność z użytkowania i wędkowania. Ale co dalej? Większość z nas miała do czynienia z kołowrotkami, które „po pewnym czasie” traciły swoją doskonałość, tym samym obniżając komfort naszego łowienia. Właśnie istnienie tego „pewnego czasu” odróżnia te lepsze od tych dobrych.
Team Dragon Z
Te parę słów, które chcę napisać, by podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami, dotyczyć będą kołowrotka Team Dragon Z. Pierwszy raz miałem z nim styczność dobrze ponad rok temu, kiedy to po wygranych zawodach wędkarskich „Dragon Boat Masters” organizowanych w Irlandii jedną z nagród, które wtedy otrzymałem, był właśnie ten młynek (w wielkości 2500). Od razu sparowałem go z moją „wykałaczką”, czyli Fishmakerem c.w. 1-7 g. I tym sposobem od połowy kwietnia 2018 roku kręciołek ten jest w moim użytkowaniu do dziś. Przeszedł ze mną prawdziwą próbę w boju.
Kołowrotek na rybnych wodach
Tak się złożyło, że przez rok używałem go na wodach szkockich, ale był ze mną również w Anglii i Holandii podczas zawodów World Predator Classic (w Anglii odbywały się eliminacje). W Szkocji służył mi głównie do połowu okoni, ale jak to nad wodą bywa – przyłowy się zdarzały. I tak z jego asystą wyholowałem kilka szczupaków długości powyżej metra, w tym piękne 110 i 114 cm, kilka sandaczy (w Anglii i Holandii), kilka pstrągów. Ale głównie pozwolił mi cieszyć się połowem okoni, zaliczając magiczną czwórkę z przodu.
Przytaczając te wszystkie „liczby" (nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi o przechwalanie się) chcę jedynie uświadomić, że sprzęt, którym łowię nie zalega gdzieś w szafie, a pracuje na zróżnicowanych łowiskach. Zresztą ci, którzy mnie znają, dobrze wiedzą, jak jest w rzeczywistości.
Kołowrotek przeszedł prawdziwy chrzest bojowy i nawet odrobina holenderskiej słonej wody mu nie zaszkodziła. Zaufałem mu na tyle, że używałem go w każdych zawodach wędkarskich. Także pracował na co dzień, nie dałem mu odpocząć nawet przez tydzień. W Szkocji można spinningować przez okrągły rok (brak okresu ochronnego dla okonia i szczupaka), tak więc sezon zimowy ma już za sobą.
Spontaniczny test wśród przyjaciół
W tym roku (w poprzednim artykule o tym wspominałem), pod koniec marca odwiedziłem razem z kolegami Holandię. Wiedziałem, że moje wysłużone kołowrotki są już na wykończeniu i mogą nie wytrzymać trudów holenderskiej przygody, więc postanowiłem zaopatrzyć się w sprawdzony już model Team Dragon Z.
Kiedy uzbrajaliśmy nasze wędziska w młynki, dałem moim przyjaciołom trzy egzemplarze TD Z. Dwa z nich były nowe, trzeci z rocznym przebiegiem. Poprosiłem ich, aby trochę nimi pokręcili na sucho. Byli trochę zdziwieni, ale wytłumaczyłem, że robię mały test. Kiedy skończyli, zapytałem, czy wyczuli jakąkolwiek różnicę w pracy w którymś z kołowrotków. Każdy z nich odpowiedział: Nie. To właśnie jest ten „pewien czas”, o którym pisałem na początku.
Kołowrotek ma się świetnie pomimo przebiegu, a dwa nowe, które zasiliły moją sprzętową stajnię, sprawdziły się świetnie w Holandii. Komfort pracy, jaki gwarantuje, jest wart pieniędzy, które na niego trzeba wydać. A muszę przyznać, że w mojej ocenie za podobnej klasy sprzęt u konkurencji trzeba wydać o połowę więcej. Czy warto? Myślę, że jeżeli ktoś się zdecyduje na TD Z, sam będzie mógł sobie na to pytanie odpowiedzieć. Podsumowując: kołowrotek Team Dragon Z łowił ze mną w każdych warunkach, przez cały rok. Nigdy mnie nie zawiódł i z czystym sumieniem polecam go swoim klientom, znajomym, zażyłym kolegom i przyjaciołom. A teraz również Wam.
Michał Wittstock