Jednoskładowe, krótkie wędziska zazwyczaj są bardzo dalekie od szablonu uniwersalności; dobieramy je przeważnie pod bardzo wąsko zakrojone, specyficzne warunki na łowisku, a także najczęściej tylko jeden gatunek ryby.
Tak też było i w moim przypadku. Potrzebowałem krótkiego i szybkiego oraz bardzo czułego wędziska do połowu sandacza z łodzi. Od chwili powstania pomysłu na wyprawę miałem w głowie wzorcowy model wędziska jednoskładowego, ponieważ bardzo lubię blanki w jednym kawałku, a świetne (sztywne i długie) pokrowce Dragona pozwalają cieszyć się takimi konstrukcjami bez obawy o ich uszkodzenie podczas transportu.
Zrezygnowałem z pazura
Moim sandaczowym łowiskiem miał być rozległy i dość płytki zbiornik zaporowy. Potrzebowałem szybkiego, krótkiego i czułego kijka ciężaru wyrzutowego o górnej granicy 25 do 30 g. Z uwagi na okres jesienno-zimowy, tym razem chciałem zrezygnować z „zimnego” castingu (trzymanie dłonią zimnego multika jest udręką) na rzecz bardziej przyjemnej dla dłoni konstrukcji. Po przejrzeniu obszernej oferty Dragona na 2019 rok, moją uwagę zwróciło wędzisko z rodziny Team Dragon Z-series, a dokładniej mówiąc model długości 183 cm i ciężarze wyrzutowym 7-25 g. Szczerze powiem: jest to dość specyficzna pozycja, z którą wcześniej nie miałem do czynienia na żywo. Dosyć rzadko spotyka się ten model w sklepowych stojakach. Jako że posiadam wiele innych modeli z rodziny Z-series, postanowiłem zamówić ten kij bez wcześniejszych oględzin, ufając, iż będzie przynajmniej tak samo dobry jak pozostałe używane przeze mnie modele. Przyglądając się zdjęciom oraz parametrom katalogowym tegoż wędziska, niejako samo w głowie rysuje się modelowe dla niego łowisko. Zdecydowanie jest to zbiornik wodny, który wymusza poruszanie się jednostką pływającą z uwagi na niewielką długość wędziska, czyli zaledwie 183 cm. Wędzisko typu spinningowego, czyli z tak zwanym przeze mnie „ciepłym uchwytem” (z powodu dolnika wykonanego z korka) oraz uchwytem dla kołowrotka stałoszpulowego sugeruje, iż wędzisko będzie świetnie się nadawało do łowienia w chłodniejsze oraz mroźne dni, nawet z użyciem grubszych rękawic. Jednoskładowy, wyjątkowo smukły blank od razu podpowiada świetną czułość, co powinno nam się kojarzyć z próbą podejścia niezwykle przebiegłego sandacza. Dodatkowo ciężar wyrzutowy w granicach 7-25 g także niejako narzuca nam niezbyt głębokie łowisko, czyli do kilku metrów głębokości najlepiej z wodą stojącą lub wolno płynącą. Rozpatrując te parametry, mój wybór wydawał się być oczywistym - wszak wybierałem się na jedno z najbardziej znanych sandaczowcom łowisk w Polsce, czyli na Zbiornik Turawa. Rozległa, dużej powierzchni woda o niewielkiej głębokości w mojej głowie zdawała się idealnie współgrać z wybranym na tę okazję wędziskiem.
Wybór kija na nieznaną wodę
Cóż, miał to być mój pierwszy wyjazd na tę wodę, więc można powiedzieć, że parametry katalogowe wędziska próbowałem jak najlepiej dostosować do parametrów katalogowych łowiska, nie mając nigdy okazji zbadać organoleptycznie obu tych rzeczy! Uwierzcie proszę na słowo, to nie jest łatwe, a i ryzyko pomyłki niesie duże.
Wszystko dla mnie nowe
Po dotarciu na miejsce, był to zatem dzień prawdziwych nowości, radości a także rozczarowań. Niestety Turawa nie przywitała nas z otwartymi ramionami. Już w pierwszym dniu pokazała, iż niechętnie dzieli się swoimi, sławnymi w całej Polsce, mętnookimi skarbami. Już od porannego wypłynięcia towarzyszył nam deszcz oraz przeszywający wiatr z dającą się we znaki falą. Przez pierwsze kilkadziesiąt minut szukaliśmy odpowiednich zapisów na echosondzie, aby w końcu zająć dogodną pozycję i móc sprawdzić się w boju.
Krótki blank – to jest to!
Bardzo krótki blank bardzo dobrze sprawdził się zarówno podczas transportu w samochodzie jak i rozkładania wszelkiego sprzętu na pokładzie niewielkiej, wynajętej na miejscu łodzi. Podczas obławiania pierwszych stanowisk operowanie tak krótkim i bardzo lekkim kijem było przyjemne, co najważniejsze pozwalało także na sprawdzenie zapisów znajdujących się pod samą burtą łodzi, czego wykonanie wędziskiem o długości znacznie ponad 200 cm jest zwyczajnie niemożliwe. Już po niecałej godzinie warunki spowodowały, iż kolejnym czynnikiem docenionym przeze mnie był „ciepły” korkowy uchwyt wędziska, który dodatkowo świetnie utrzymywał je w dłoni pomimo deszczu oraz rękawiczek. W tym momencie naprawdę się cieszyłem, iż nie muszę obejmować zgrabiałą już dłonią zimnego jak lód multiplikatora.
Trafność wyboru c.w.
Głębokość łowiska pod łodzią wynosiła w od 2 do 4 m, nie miałem więc potrzeby, aby przeciążać blank zbyt ciężkimi dla niego przynętami. W nielicznych tylko momentach używałem górnego zakresu ciężaru wyrzutowego, stosując w celu pobudzenia ryb spore jak na tą głębokość obciążenia. Były główki jigowe oraz ciężarki wymienne w zakresie 16-18 g, co w połączeniu z przynętami gumowymi mogło dawać te 25 g - będące sugerowanym górnym limitem ciężaru wyrzutu dla tego wędziska.
Dolny c.w. i czułość szczytówki w opadzie
Dużą część czasu jednak poświęciłem na pracę z przynętami mieszczącymi się (wagowo) w dolnym zakresie c.w., a nawet poniżej. Z powodzeniem stosowałem obciążenia ołowiane w granicach 3-5 gramów nadal ciesząc się dość dokładnym obławianiem łowisk techniką opadu. Pomimo deszczu i dokuczliwego wiatru nadal mogłem zauważyć na szczytówce moment osiągnięcia przez przynętę dna. Kiedy powiewy ustawały, zmniejszałem obciążenie przynęty do minimum, stosując jedynie haki offsetowe oraz przynęty gumowe, co powodowało, iż opad przynęty był niezwykle długi i „leniwy”. Do takiego łowienia trzeba mieć naprawdę dużo cierpliwości i spokoju, wszak opadająca w nieskończoność guma potrafi swym spokojem wyprowadzić z równowagi nawet najbardziej opanowanego łowcę. Najważniejsze jednak jest to, iż ta technika działa podobnie na sandacze, nawet te najbardziej opanowane i ignorujące wszelkie inne przynęty, sposoby prezentacji; tak opadająca guma potrafi wyprowadzić z równowagi i sprowokować do agresywnego uderzenia. Najważniejszym było dla mnie to, iż mogłem posyłać tak uzbrojone przynęty na zadowalającą odległość. Punkt osiągnięcia przez przynętę dna trzeba było już oczywiście kontrolować spoglądając na luzującą się linkę, co generalnie i tak połowa wędkarzy czyni, raczej nie obserwując w ogóle zachowania szczytówki podczas tego etapu wędkowania.
Wyniki
Podczas pierwszej przygody na tej wodzie, pomimo bardzo ciężkich warunków pogodowych, miałem okazję zaliczyć paręnaście kontaktów z sandaczami. Ewidentnie nie był to czas wielkiego ich żarcia, o jakim legendy krążą po całym kraju. Mimo tego, uważam ten wyjazd za bardzo dobrą lekcję sandaczowania. Tego dnia ryby brały bardzo anemicznie i delikatnie, na moje szczęście króciak Z-series okazał się być bardzo czułym i ciętym wędziskiem. Umożliwiał zauważenie delikatnych brań pomimo rozfalowania się tafli zalewu, bujającej się łodzi oraz wiatru tworzącego przez wszystkich uwielbiany balon na plecionce. Na pokładzie szybko zaczęły się pojawiać niewymiarowe ryby, a dobranie techniki, obciążenia i koloru przynęty pozwalało zaliczyć pierwszego wymiarowego sandacza z Turawy.
Niestety tym razem nie miałem okazji przetestować tego modelu na dużej rybie, ale z zadowoleniem mogę rzec, iż ma on spory zapas mocy, już przy średniej wielkości rybie pokazuje bardzo ładne i równe ugięcie blanku co dodatkowo niesamowicie cieszy wędkarza, pomimo nie złowienia prawdziwego okazu. Pocieszającym dodatkowo jest fakt, iż najlepszy czas na sandaczowe zabawy tak naprawdę dopiero nadchodzi, a ja już zacieram ręce i myślę jak głęboko potrafi ugiąć się sprytna „Zetka”.
Krzysztof „Kept'n” Żukowski
PRZEWODNIK WĘDKARSKI