Znowu nadeszła jesień, dla jednych oznacza rychły koniec sezonu wędkarskiego, a dla innych wręcz odwrotnie - przysłowiową wisienkę na torcie, długo wyczekiwany okres dobrych brań drapieżników.
Szczupak i okoń, te dwa gatunki są teraz celem większości wędkarskich eskapad. Pierwszego nazwałbym nawet rybą jesieni, z kolei, drugi najczęściej robi "w przyłowie" na wędce statystycznego Kowalskiego. Istnieje jednak jeszcze jeden gatunek, który o tej porze roku dostaje „kopa” - to sandacz.
Moje zdanie o sandaczu
Sandacz najczęściej postrzegany jako drapieżnik trudny, chimeryczny, obłożony całą masą półprawd, dla niektórych wręcz mityczny i prawie nie do złowienia. Coś w tym jest, w końcu w każdym micie jest trochę prawdy. Ale i prawdą jest, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Moim zdaniem, jest bystrzejszy od szczupaka o epokę, wybredny w doborze zażeranych wabików, nieco inny w typie zajmowanych stanowisk i porach żerowania, bardziej wymagający sprzętowo i technicznie. To tyle w skrócie.
Na przełomie października i listopada mętnooki dostaje pierwszego „kopa” - zaczyna ostre przygotowania do zimy, żeruje często i intensywnie w krótkich powiedzmy dwugodzinnych przerwach. Pobicia są ostre, silne i agresywne, „zdjęcie” kilkunastu w miarę „dobrych” sandaczy z jednej, tej właściwej, główki czy przykosy nie stanowi problemu.
Odnaleźć miejsca
Jak znaleźć takie miejsca? Należy to robić tylko metodą prób i błędów i wnikliwej obserwacji „konkurencji”: wędkarzy, podejrzane skupiska łodzi, oblegane główki, a po zmroku - światła latarek i świetlików.
Dobre są dziury i blaty za przykosami, zewnętrzne stoki rynien będące pod powierzchnią warkoczy główek, stosunkowo płytkie i równe piaszczyste blaty leżące za i przed mostami - o tej porze roku sandacz piachu nie unika.
Wiemy już gdzie, lecz jak i kiedy łowić?
Tutaj pada pierwszy mit (jakoby to była tylko ryba nocna), otóż sandacz dobrze żeruje także w dzień. Z prowadzonych przeze mnie prywatnych statystyk na czoło peletonu bezapelacyjnie wysuwają się godziny poranne tj. od 7 do 12, w tym okresie dostałem najwięcej sandaczy, a bywało, że w szczycie żerowania w 10 rzutach podbierałem 6 ryb.
Czas woblerów
Reszta doby to były chwile triumfu, czyli złowienie kilku ryb w znacznym odstępie czasowym, co trwało aż do zapadnięcia zmroku; wtedy do głosu dochodziły woblery, jednak z racji specyficznych warunków i ciemności ilość ryb była o niebo mniejsza, więc ten wątek pozostawię bez kontynuacji.
Guma w opadzie i dropshotowy zestaw
Techniki spinningowe teraz królujące to agresywny opad i szuranie po dnie zestawem do dropshota, rzuty wykonujemy lekko pod prąd ze szczytu główki i nurt odwala w zasadzie całą robotę w tej drugiej opcji.
Opad natomiast wymaga ciut więcej inwencji: gwałtowne, szybkie podbicia główkami 25-35 g i ścisła kontrola podczas opadania, gdy wabik jest już blisko główki piorunem zwijamy linkę – niestety podczas takiego łowienia wiele gum zostaje w wodzie.
Moja wędka
Team Dragon Z dł. 275 cm i c.w. 10-28 g z mocniej dokręconym hamulcem Fishmaker II Stealth FD 530i - to chyba najbardziej uniwersalny duet wszech czasów, idealny do zwiadu i szukania potencjalnych stanowisk ryb, doskonale odnajduje się w agresywnym opadzie i szuraniu „dropsem”. Plecionkę Invisible Braid 0,14 mm wieńczy u mnie agrafka i w miarę potrzeby podpinam do niej (z drabinki) gotowy zestaw z fluorocarbonu średnicy 0,40 mm zakończony pętlą na ósemce - półmetrowy z agrafką dla gum i metrowy z ciężarkiem i hakiem do dropshota. Po co w zestawie fluorocarbon? Z tego powodu, że ten odcinek zestawu jest najbardziej narażony na przetarcia, a zastosowanie tego przyponu radykalnie zmniejsza ilość zerwań wabików na kamulcach główek.
Drugim flagowcem jest dla mnie ProGUIDE X dł. 3,05 m i c.w. 10 -30 g - bardziej dedykowany, sztywniejszy o potwornym ładunku dynamiki blanku - posyła wszystko, co podepnę w miejsca poza zasięgiem konkurencji; to istna armata, każdy pstryk na nim kończę zacięciem. Pod nim wisi albo Fishmaker II albo pancerna „Zetka”, czyli TD Z FD 1035i - kołowrotek, którego usiłuję popsuć od 3,5 roku w hard spinie, poprzecierałem na nim farbę, parokrotnie utytłałem w piachu, podtopiłem… I nic, kręci dalej, zero luzów.
Moje przynęty i główka jigowa
Listę najbardziej zabójczych killerów, jeśli chodzi o wabiki otwiera Reno Killer dł. 10 i 12,5 cm, potem długo, dłuugo nic i z mroku wyłania się popularny kanibal, następie zwykłe relaksowskie kopyto, jakaś jaskóła od Lunkera…
Co łączy te wabiki? Już spieszę z odpowiedzią: nadzienie. ???? Nadzienie tych gum to oczywiście absolutny Nr 1: SPEED, główka rodem V-POINT do zadań specjalnych.
Późna jesień to magiczny okres, właśnie teraz istnieje największa szansa na to jedno, jedyne pobicie, o którym śnimy przez połowę życia. I tego właśnie Wam życzy pędzący za chwilę nad tczewską Wisłę Luxxxis.
Daniel „Luxxxis” Kruzicki