Od dłuższego czasu marzę o zimowej zasiadce – namiot pokryty śniegiem, oszronione od mrozu wędki i zamarznięty na kość podbierak. Jednak ostatnimi laty zima nie pomaga mi w realizacji tego planu.
Jednak brak śniegu nie wyklucza łowienia karpi zimą. Grudzień dla wielu jest już czasem pozbawionym wypadów nad wodę. Zima to czas na uzupełnianie zapasów, wiązanie przyponów i przede wszystkim planowanie przyszłego sezonu. Dla mnie grudzień pozbawiony ujemnych temperatur, a co za tym idzie pokrywy lodowej na zbiornikach, to jedynie szansa na przedłużenie sezonu wędkarskiego. Tak właśnie było na mojej ostatniej zimowej zasiadce sezonu 2019.
Wybrałam się na łowisko, na którym również rozpoczęłam mijający sezon. Zaczęłam go bardzo przyjemnie, bo już w kwietniu na mojej macie zagościł 16-kilogramowy karp. Pięknie byłoby równie pozytywnym akcentem zakończyć ten sezon. To właśnie dlatego wybór padł na niewielki, bo zaledwie 5 hektarowy zbiornik o zróżnicowanym pod względem głębokości dnie. Znajomość tego zbiornika dała mi dużą przewagę – możliwość szybkiego i celnego rzutu w rów, w którym o tej porze przesiadują ryby to duży plus. Jednak były też okoliczności, które nie sprzyjały połowom karpi. Pierwszą z nich była temperatura sięgająca w najcieplejszych fragmentach dnia zaledwie 2 stopni. Kolejnym utrudnieniem była klasyka – czas. Miałam zaledwie 8 godzin na wypracowanie grudniowego karpia. Zadanie nie było łatwe, jednak to tylko dodatkowe wyzwanie, które tylko potęguje zadowolenie ze złowionej ryby.
Jaka taktyka?
Na łowisku pojawiłam się około godziny 9, a w planach było wędkowanie do 18. Czasu mało, więc w ekspresowym tempie rozbijałam swój karpiowy obóz. Gdy wyjeżdżam na tak krótkie zasiadki w okresie letnim nigdy nie zabieram ze sobą namiotu, jednak w tak surowych warunkach okazał się on niezwykle przydatny. Namiot chronił mnie przed zimnym wiatrem, a dzielnie pracujący grzejnik zapewniał mi niezbędne do przetrwania ciepło. Po niespełna 40 minutach byłam gotowa do przygotowywania miksu, który trafi do siatek PVA. Łowienie o takiej porze kojarzy mi się z maksymalnym minimalizmem – małe przynęty, małe porcje zanęty i mała częstotliwość przerzucania zestawów. Każdy może mieć inny sposób na przechytrzenie grudniowych karpi, jednak mój sposób jest właśnie taki. Niewielka, smużąca przynęta na włosie w połączeniu z 2 milimetrowym pelletem Classic od MegaBAITS o aromacie Frutti Di Mare – Wanilia oraz z szybko pracującym stick miksem okazała się być kluczem do sukcesu.
Chwilę o sprzęcie
Na zasiadkę na tak małym zbiorniku zabrałam ze sobą wędkę Ryobi Skyglider Carp II. Już wcześniej miałam przyjemność Wam o niej pisać – wędka 12 ft o krzywej ugięcia 3,5 lbs dwuskład. Ta wędka w połączeniu z niewielkim kołowrotkiem Ryobi Proskyer Aquapower LT 5500 jest chyba jednym z moich ulubionych. Zestaw jest niezwykle lekki – jego waga oscyluje wokół 800 gramów. Oczywiście, kołowrotek ten jest wyposażony w 7 łożysk kulkowych i 1 oporowe. Zmieściłam na nim około 300 metrów żyłki MegaBAITS Ultra Soft Carp o średnicy 0,35 mm. Szybko tonąca, brązowa żyłka idealnie nadawała się na to zamulone łowisko. Przedstawiony Wam zestaw ma na koncie wiele pięknych ryb, co na chwilę obecną czyni ten zestaw niezawodnym.
Akcja
Chciałoby się myśleć, że w taką pogodę brania będą miały miejsce za dnia, o ile w ogóle będą miały miejsce. ???? Rzeczywiście, najwięcej brań miało miejsce za dnia. Niestety wszystkie brania przed zachodem słońca były opadowe. Nie jest to mój ulubiony rodzaj brania, co widać po efektach. Z brań opadowych nie udało mi się wyciągnąć żadnej ryby. Nie ukrywam, że było to dołujące – brania są a ryb brak. Jednak nie poddawałam się i dalej czekałam na grudniowego karpia. Około godziny 17 nastąpiła pierwsza niezwykle budująca wyobraźnię „rolka”. W końcu po zacięciu poczułam rybę. Byłam jednocześnie podekscytowana i zdenerwowana. Nie wiem, jak zniosłabym utratę takiej ryby. Ku mojemu zaskoczeniu ryba była niezwykle waleczna. Jej werwa w połączeniu z moim ostrożnym holem zapewniła nam zajęcie na 10 minut. Jednak, gdy ryba wylądowała w podbieraku byłam niezwykle szczęśliwa. Nie przypominam sobie, kiedy tak bardzo cieszyłam się ze złowionej ryby, zwłaszcza że ważyła ona niespełna 9 kilogramów. Jednak był to piękny, grubiutki karp pełnołuski. Wierzcie lub nie, gdy tylko karp był mój dosłownie skakałam z radości. Nagle w niepamięć poszedł mróz, zmęczenie i perspektywa pakowania obozu po zmroku. Właśnie dla tej jednej chwili warto było spędzić kilka godzin nad wodą. Radość nie do opisania! Tym pozytywnym akcentem zakończyłam sezon 2019.
Justyna Tochwin
Team MegaBAITS