Jeżeli chodzi o zimowe pstrągi, często spotykam się z dyskusjami. Że nie powinno się ich łowić, że są w kiepskiej kondycji itd. Owszem, zimą nie są takie skoczne jak na przykład w kwietniu czy maju, ale w żyznych rzekach są często już nieźle odpasione i w lepszej kondycji niż w ciepłym czerwcu. Rzeka rzece nierówna, pstrągi też bywają różne. Należy dostosowywać się do warunków, a nie przenosić doświadczenia znad jednej rzeki nad drugą, bo można się sporo pomylić. Można też i wstrzelić się w 10-tkę i „otworzyć” „zamkniętą” dotychczas rzekę.
Zimowe łowienie pstrągów jest u mnie tradycją. Zwykle zaczynam pierwszego stycznia, a już zawsze w pierwszych dniach tego miesiąca. Jest to największa w roku przyjemność po przerwie często od czerwca (w letnie miesiące odpuszczam pstrągi, ze względu na temperaturę wody). Zimowe połowy też są specyficzne. Łowienie jest wolniejsze, prowadzenie przynęty i przemieszczanie się wzdłuż cieku również. Ale z drugiej strony i dzień jest już krótszy i wyprawa całodniowa to żaden wyczyn, a po takim długim poście, nawet niewystarczająca.
Przygotowanie się do całodniowej zimowej wyprawy to podstawa. Ubiór musi nas dobrze izolować od warunków zewnętrznych. Ilość bagażu trzeba minimalizować (i kto to mówi – noszę dodatkowo lustrzankę, statyw, kamerę….), bo zwłaszcza na pierwszych wyprawach nie mamy jeszcze nadmiernej kondycji. Warto używać sprawdzonych przynęt, tych w które wierzymy, bo gdy trafimy na dzień z jednym lub dwoma potencjalnymi braniami, to lepiej nadmiernie nie eksperymentować.
W tym roku moje dwie pierwsze wyprawy odbyły się w pierwszym tygodniu stycznia. Kolejne raczej nie wcześniej niż za dwa tygodnie, a już tupię z niecierpliwości nogami. Zobaczcie, dlaczego.
Sławek Kurzyński
TEAM DRAGON