Dlaczego właśnie klenie są moim ulubionym gatunkiem? Trzy dekady temu byłem zaprzysięgłym wielbicielem pewnego gatunku z czerwonymi kropkami, jednakże musiałem znaleźć jakiś zamiennik i padło na klenie.
Trzy dekady temu byłem zaprzysięgłym wielbicielem pewnego gatunku z czerwonymi kropkami, jednakże zachodzące zmiany klimatyczne i coraz większa wędkarska presja w dobie rozwijającego się Internetu i telefonów komórkowych a jednocześnie lubiących zjeść, to co złowili, zniszczyła populację pstrągów. Musiałem znaleźć jakiś zamiennik i padło na klenie. Wówczas mogłem je łowić bez przerwy przez cały rok a populacja w moim ukochanym Wisłoku była dość liczna; na chwilę obecną też spada. Z czasem moje podejście do kleni się zmieniło i zaprzestałem szukania przyjemności w ilość zaliczonych ryb, a zacząłem szukać pięćdziesiątek i oczywiści magicznej sześćdziesiątki. Jest dla mnie oczywiste, że wszystkie złowione ryby wracają do wody bez względu na gatunek i czy mają, czy nie mają okresu ochronnego bądź wymiar. Mój rekord długości 57 cm złowiłem w odstępie dwu tygodni dwa razy spod tej samej zatopionej topoli i zawsze będę twierdził, że najlepsza ryba to ta wypuszczona i złowiona po raz kolejny.
Obecne zimy mamy zgoła inne niż jeszcze dwie dekady temu i właściwie możemy szukać kleni o tej porze roku cały czas, bo mamy temperatury oscylujące w przedziałach od małego minusa do prawie dziesięciu stopni na plus co sprawia, że tylko opady deszczu zamiast śniegu mogą spowodować mały przybór i zmętnienie wody; dla spinningisty oznacza to przerwę w łowieniu. Poniżej przedstawiam moje podejście do łowienia kleni głównie w Wisłoku, bo w okresie typowo zimowym bardzo rzadko szukam ryb gdzieś dalej od domu.
Miejscówka
Okres zimowy to dla mnie czas głównie pomiędzy końcem listopada a połową marca, choć ostatnie anomalie pogodowe trochę to zmieniają. Ryb szukam w miejscach dość głębokich (jak u mnie to od 1,5 do 2,5 m, bo o głębsze trudno) z zastoiskami, ale koniecznie w pobliżu nurtu. Niewątpliwie dobre będą opaski obmywane wolnym nurtem, oberwany brzeg z głębszą wodą a każdy większy kamień, korzeń bądź zatopione drzewo nie powinno ujść uwadze. Jeżeli dobrze znam rzekę, to w tym okresie unikam „biegania” kilometrami wzdłuż brzegów, a raczej staram się wybrać kilka pewnych miejscówek na odcinku do około kilometra i im poświęcam całą uwagę.
Będąc na nieznanym łowisku staram się wybrać odpowiednie miejsce, ale poświęcam mu mniej czasu i wyprawę traktuję bardziej jako wypad rozpoznawczy i wówczas „robię kilometry”. Wydaje mi się, po zebranych doświadczeniach z dobrych kilkunastu latach polowania na klenie, że zimową porą efektywniejsze jest dokładne i cierpliwe „przeoranie” dobrze znanej miejscówki niż mało prawdopodobna próba złowienia w kilku rzutach aktywnej ryby na miejscach, które widzimy po raz pierwszy.
Ciche wejście na stanowisko z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, to jeden z podstawowych warunków pomyślnych łowów. Wybieram miejsce tak, abym miał możliwość spenetrowania jak największej powierzchni łowiska bez poruszania się po brzegu. Zgadzam się z twierdzeniem, że duży kleń to jedna z najpłochliwszych ryb naszych wód i należy ograniczyć ilość zbędnych ruchów do minimum. Możliwości ukrycia się za jakąkolwiek roślinnością w zimie mamy bardzo ograniczoną, więc każdy pień, kamień, kępa zeschłego zielska będzie mile widzianą kryjówką. Wykonuję kolejne rzuty tak, aby spenetrować obszar całego łowiska w różnych warstwach wody zaczynając od sprawdzenia dna, później środek wody, a kończę w warstwach przypowierzchniowych, bo bywa, że trafi się tam jakiś ciekawski i głodny kleń. Co jakiś czas zmieniam rodzaj i kolor przynęt, a tu wiele nie eksperymentuję i w 99% używam takich w kolorach naturalnych.
Przynęty
Zaczynam od woblerów (mam do nich nieustającą słabość), którymi mogę delikatnie obstukać dno, o spokojnej lusterkującej akcji, choć czasem mała „agresja” bywa mile widziana. Zimową porą często bywa, że te „nieudane” o nieskoordynowanej pracy, uciekające na boki itp. bywają tymi najlepszymi.
Po nieudanych próbach woblerem przychodzi czas na gumki w kolorach tzw. brudnych, choć czasem te jaśniejsze i bardziej jaskrawe wzbudzają większe zainteresowanie ryb. Obciążenie dopasowuję do głębokości i siły nurtu, więc rzadko przekraczam 4 gramy.
Kolejne na agrafce pojawiają się wahadełka i wirówki, a na końcu - jigi i nimfy na bocznym troku. Wszystkie te przynęty prowadzę wolno, często przerywając zwijanie i pozwalając wabikowi na wolny opad bądź zatrzymanie. Przy braku jakiegokolwiek kontaktu warto sięgnąć po atraktor „Ryba” bądź „Ochotka”, co czasami pomaga w zaliczeniu choć jednej ryby. Jeżeli uda mi się złowić klenia a hol był cichy i spokojny, to próbuję łowić dalej jeszcze przez chwilę w tym miejscu. Brak kontaktu przez pół godziny bądź zbyt głośny hol powoduje, że zmieniam miejscówkę.
Brania z małymi wyjątkami są o tej porze roku zazwyczaj delikatne (zwłaszcza tych większych ryb) i jakość kotwic przy przynętach ma ogromne znaczenie. Na następnym stanowisku postępuję dokładnie tak, jak opisałem wcześniej z tą różnicą, że o ile złowiłem rybę, to zaczynam od tej szczęśliwej przynęty.
Po obłowieniu ostatniego stanowiska lub miejscówki, jeżeli mam więcej czasu wracam na pierwszą i wszystko zaczynam od początku. Bywa, że martwa wcześniej woda po kilku godzinach ożywa i ryby stają się aktywne. Zima to czas, kiedy przemiana materii u zimnokrwistych ryb (zwłaszcza karpiowatych) jest znacznie spowolniona i musimy się z tym pogodzić, że choć jesteśmy pewni obecności ryb w łowisku, to wcale nie znaczny, że którąś z nich uda nam się namówić do współpracy.
Sprzęt
Sprzęt jakiego używam jest taki sam, jakim łowiłem w cieplejszych miesiącach. Zabieram ze sobą dwa kije, bo zdecydowanie unikam brodzenia zimą w niedużej rzece i łowiąc jednym, drugi zawsze mogę odłożyć na bok na brzegu. Pierwszy to Team Dragon Z-Series 2,75 m, c.w. 4-18 g i akcji Fast z kołowrotkiem Nano Power FD 920i, a drugi stworzony specjalnie z myślą o kleniach to Flash Slow Lure 8 dł. 2,90 m, c.w. 0,5 – 8 g akcji Slow z młynkiem ProGuide CX FD 725i.
Linki jakich używam to żyłki w przedziale średnic od 0,14 do 0,18 mm i plecionki 0,06 mm i 0,08 mm, do której wiąże około metrowej długości przypon z flurocarbonu średnicy 0,14 bądź 0,16 mm. Chodzi mi tylko o utrzymanie jak największej wytrzymałości liniowej zestawu związanej z ratowaniem przynęt uwięzionych w zaczepach i uniknięcia ewentualnego spłoszenia ryb (woda w zimie jest zazwyczaj niezwykle przejrzysta) widoczną linką. Choć brodzenia staram się unikać, to mimo wszystko spodniobuty się przydają, aby w razie „W” przedostać się na drugi, „bardziej atrakcyjny” brzeg.
Warunki atmosferyczne
Podstawowym warunkiem udanej wyprawy będzie niewątpliwie brak lodu na powierzchni rzeki, ale płynąca kra bądź śryż też uniemożliwi skuteczne łowienie co przez ostatnie lata zdarza się bardzo rzadko. Mój ideał to temperatura w granicach 5 - 1 stopni (nie ma problemu z zamarzającymi przelotkami), pochmurny niż, brak wiatru i padający gruby mokry śnieg, bo właśnie w takich warunkach miałem najlepsze efekty. Słoneczny wyż z niskimi temperaturami poniżej -3 stopni poświęcam raczej na spacer bez wędki. Bez względu na porę roku, wszystkie klenie obdarowuję wolnością, a tych zimowych przy dłużej utrzymujących się niskich temperaturach staram się jak najmniej dotykać rękami, bo ciepło naszego ciała ma bardzo zły wpływ na kontakt z zimnymi kleniami (z innymi gatunkami ryb również, a im mniejsza ryba tym gorzej) i wtedy staram się je uwalniać w wodzie. Być może koledzy łowiący w większych i dużych rzekach bądź z innych regionów naszego kraju będą mieli inne spostrzeżenia, ale zawarte tutaj to moje spostrzeżenia z południa, Podkarpacia. Na koniec powtórzę: najfajniejszy kleń to ten złowiony i puszczony wolno, a po pewnym czasie złowiony znowu… Pierwsze klenie w 2020 mam już zaliczone.
Grzegorz Bałchan