Jesień to bardzo specyficzny czas w moim wędkarskim sezonie, który w większości poświęcam mętnookiemu. Ryba ta ma w sobie coś magicznego, niesamowitego i - jak żadna inna - zmusza mnie często do niemal ekwilibrystycznych kombinacji, które na szczęście wielokroć skutkują wyczekanym braniem. Wiadomym jest, że każdego roku każda woda "wypracowuje" sezonową przynętę, która w danym sezonie po prostu "sama łowi", jednak w kolejnym okazuje się być totalnie nieskuteczną. Takowe "tematy" zalegają również w moich pudełkach… Piszę: zalegają, ponieważ prawdopodobnie już nigdy po nie nie sięgnę… Takie tam zawali-pudła.
Są jednak wabiki, bez których nie wyobrażam sobie październikowo-listopadowej sandaczowej dniówki, a które z reguły nigdy nie zawodzą i prędzej czy później przynoszą upragnione BUM!!!
Zacznę od klasyki. Tu zdecydowanym liderem jest "zwykłe-niezwykłe" kopyto Phantail, po które sięgam w zasadzie we wszystkich standardowych sandaczowych metach. Przynęta ta, dzięki bardzo intensywnej pracy ogonowej i wyraźnej pracy korpusu potrafi pobudzić do brania nawet najbardziej ospałe ryby. Co najważniejsze - pracuje z każdym obciążeniem i w zasadzie nie da się zgasić jej pracy: opad, jigowanie, równomierne prowadzenie z obciążeniem lekkim, ciężkim - Phantail zawsze jest poprawny i atrakcyjny. Wielkościowo sięgam tylko po największy 10 cm rozmiar. Kolory… kwestia gustu, aczkolwiek biały i perła z czarnym grzbietem to pozycje obowiązkowe; szczególnie teraz, jesienią.
Kolejny klasyk jesiennego sandaczowania to Lunatic, który dzięki migotliwej pracy części brzusznej i intensywnej pracy ogona rusza największych śpiochów. Jeśli takowych poruszy, to brania z reguły wyrywają wędkę z ręki, a przynęta jest niemal taranowana. Praca tej przynęty jest według mnie bardzo specyficzna i wyjątkowo mocna. Jest to kolejna guma, której akcji nie da się popsuć; doskonale pracuje w opadzie z niemal każdą gramaturą. Nie gaśnie przy równomiernym prowadzeniu nawet z bardzo małym obciążeniem. Mało tego: właśnie z takowym pracuje wybitnie intensywnie! Jednak swoje największe walory pokazuje na płytkich łowiskach, gdzie niezbędne jest wysokie jigowanie z małym obciążeniem… Lunatic wówczas generuje tak silne impulsy, że start ryby do przynęty nawet ze znacznej odległości nie jest niczym dziwnym.
Wielkość, którą wybitnie ukochały moje "drakule" to 12,5 cm. Po mniejsze, 10 cm, raczej jesienią nie sięgam… Te zostawiam sobie na start sezonu. Kolorystycznie również bez udziwnień - biel z czarnym grzbietem, perła z brokatem i złotym grzbietem, a i czasem seledyn z perłą i pieprzem. Po cóż kombinować, skoro działa?
Oj, oj; kocham tych moich dragonowo-sandaczowych gumowych bohaterów i liczę tylko na to, że przez dłuuuuuugi czas będę mógł kusić z ich pomocą moje mętnookie zbóje. Jednego jestem pewny: ani Phantail, ani Lunatic nie są jednosezonowymi hitami i w moim przekonaniu zapracowały sobie na to, aby traktować je jako "silnych graczy" w kategorii sandaczowych kilerów.
Z sandaczowym pozdrowieniem
Łukasz Adamiak
Team Dragon