Tak fatalnej pogody na początku kwietnia nikt się nie spodziewał! Wcześniejsze plany co do spędzenia dwóch weekendowych dni nad wodą ograniczyłam do minimum. Z wyjazdu z tyczką i feederem wybrałam tylko pierwszy z nich, spławikowy wariant, gdyż w takim przeszywającym zimnie na hol karpia szanse były znikome.
Sobotnie porywy wiatru zatrzymały mnie w domu, z nadzieją na lepsze warunki pogodowe następnego dnia. Zapowiadane mniejsze porywy wiatru umożliwiały pierwsze w tym roku łowienie zestawem skróconym (tyczką). Mając na uwadze ochłodzenie, a wręcz zimową aurę pogodową, nie liczyłam na dużą aktywność ryb, które nie lubią takich wahań temperatury czy skoków ciśnienia. Wczesna wiosna w mojej ocenie potrafi być bardzo nieprzewidywalna, a także himeryczna, gdyż ryby wykazują różną aktywność w zależności od regionu i zbiorników. Mróz, wiatr, chwilowe opady śniegu były dla mnie głównym wyznacznikiem, a dzięki tej obserwacji wiedziałam, po jaką zanętę sięgnąć, szykując się na swój pierwszy, spławikowy wyjazd. Mimo iż miejscem docelowym była rzeka Noteć poza obszarami zabudowanymi, to łowisko to nie wymaga obfitego nęcenia z uwagi na wolny uciąg. Nurt nie wymywa tu kul zanętowych, a co za tym idzie, podczas głównego nęcenia do wody trafia zdecydowanie mniejsza ilość zanęty wraz z gliną niż w przypadku łowienia w mocno lub średnio płynących rzekach.
Podsumowując wszystkie obserwacje, słaby uciąg oraz fatalna pogoda spowodowały, że ilość zanęty spożywczej znacząco ograniczyłam. Ryby nie są aktywne w takich warunkach tak, jakbyśmy tego oczekiwali, zatem ich potrzeby pokarmowe są adekwatnie małe. Wybrałam zanętę Mega Baits Tactix Płoć Competition, gdyż jest to mój pewniak na wczesną wiosnę o ziołowym aromacie, nie na tyle mocnym, by mógł wywołać negatywne skutki. Jest zrównoważony, a zarazem bardzo naturalny, dzięki naturalnym dodatkom ziół, które znalazły się w składzie tej mieszanki. Kubkiem odmierzyłam 2 litry suchej zanęty. Wodę dozowałam ostrożnie, gdyż zanęta ta jest drobno zmielona, pulchna, więc wymaga odrobiny czasu na właściwe wchłonięcie wody w jej strukturę. Dowilżoną zanętę przetarłam przez drobne sito, połączyłam w proporcji 1:1 z gliną argillą w naturalnym kolorze. Oprócz tego przygotowaną miałam samą glinę, bez żadnego dodatku zapachowego do podania w łowisko jokersa. Z zabranego nad wodę 0,5 litra ochotki zużyłam ledwie połowę porcji. Ilość kul na główne nęcenie ograniczyłam do minimum. Lepiej donęcić w trakcie, jeśli aktywność ryb sugeruje donęcanie niż wrzucić za dużo zanęty czy też gliny z zanętą i robactwem na samym początku. Bardzo kusiło mnie dodanie płynnego Boostera Magnum “Płoć”, jednak postanowiłam się z tą decyzją wstrzymać aż do donęcania łowiska z kubka zanętowego tak, by kule z aromatem podać precyzyjnie w samo centrum, typowo pod szczytówką. Po głównym nęceniu, na pierwsze branie trzeba było poczekać kilka minut. Przez dwie godziny nie donęciłam ani razu.
W łowisko wpłynęły same płotki, które napływały dosłownie parami. Odstęp pomiędzy braniami wynosił średnio 2 - 4 przepłynięcia zestawem, po czym następowała kilkuminutowa przerwa od brań, po czym znowu do sitaki trafiały kolejne ryby. Mały hak w rozmiarze 22 I kolorze czerwonym idealnie maskował się w ochotce haczykowej, budząc mniejsze podejrzenie u ostrożnych płoci. Oprócz ochotki haczykowej, również bordowa pinka okazała się dobrą przynętą na ten malutki hak. Wolny uciąg pozwolił swobodnie pływać zestawem o wyporności 1,5 grama, łowiąc tuż przy samym gruncie. W toni brały zdecydowanie mniejsze płotki, zatem zdecydowałam się przez całe 3 godziny szukać ich przy samym dnie. Podczas donęcania z kubka z ciekawością wprowadziłam w łowisko małą kulkę zanęty z gliną z dodatkiem minimalnej ilości płynnego aromatu. Choć kilka pierwszych przepłynięć było “na pusto”, to w kolejnych minutach ryby pozytywnie zareagowały na ten ziołowy dodatek, zbliżony nutą aromatyczną do bazy zanętowej. Oczywiście podczas następnych wyjazdów ilość tego dodatku będę zwiększać, jednak mając na uwadze jak zapach roznosi się w zimnej wodzie, zbyt duża dawka dodatkowego zapachu może wystraszyć żerujące w zanęcie ryby już nieodwracalnie. Z postępem czasu mroźny wiatr nabierał na sile, przez co wędkowanie tyczką I pływanie zestawem stało się trudnym zadaniem. Po dobrych trzech godzinach wędkowania nie czułam już rąk z zimna. Na tym zakończyłam swój pierwszy, (nie)wiosenny rekonesans nad wodą.
Mimo niesprzyjającej pogody jestem zadowolona z tego rozpoczęcia sezonu. Unikam wyjazdów w mało komfortowych warunkach pogodowych, ale dobrze było sprawdzić swoją tolerancję na zimno, a przede wszystkim na własne oczy zaobserwować prawa, jakimi rządzi się natura. Zmianę pogody odczuwamy nie tylko my, ale również ryby. Każda zmiana określonego czynnika środowiska czy pogodowego niesie ze sobą reakcje w odpowiedzi na zachodzące zmiany. Obserwujmy naturę, łówmy w skrajnych warunkach, a w ten sposób będziemy mogli lepiej zrozumieć również wędkarstwo.
Patrycja Tykwinska