Testerzy relacjonują

O co chodzi w wędkarstwie?

Podczas jesiennych wypraw wędkarskich często pogoda potrafi odegrać kluczową rolę i znacząco wpłynąć na końcowy sukces czy wręcz jego brak. W tym sezonie wiele dni pochmurnych, wydawałoby się - idealnych dla dużych ryb (bo przecież są wtedy mniej ostrożne, w zimnej i czystej wodzie nie widzą aż tak dobrze naszych żyłek, plecionek czy metalowych przyponów), nie przynosiło mi satysfakcjonujących efektów. Z kolei dni słoneczne i ciepłe pozwalały cieszyć się dobrymi wynikami wędkarskimi. Powiedzcie; jak to jest?

I znów nasuwa się stara, sprawdzona i jedyna prawdziwa teoria, że w wędkarstwie nie ma reguł, czyli "wiem, że nic nie wiem"… Ale TO właśnie kręci mnie najbardziej w naszym wspaniałym hobby! Ciągłe poszukiwania złotego środka, istnego perpetuum mobile, na nic się zdaje, bo nawet jeśli "TO COŚ" działa sto razy, to za sto pierwszym przestaje i znów trzeba zaczynać od nowa.

Łowiąc - czy to w Polsce, czy za granicami naszego kraju, na PZW czy na komercji, na Zegrzu czy na Bielinku - zawsze można trafić na tzw. "dzień konia" lub wrócić o przysłowiowym "kiju"… To jest właśnie wędkarstwo! Często powtarzam ludziom spoza branży, którzy pytają o sens takich "bezrybnych" wypraw, że w mojej pasji najważniejsze to "gonić zajączka, a nie złapać"… Dlaczego o tym piszę? Bo przeglądając uważnie media społecznościowe dostrzegam, z wielkim żalem, że niektórzy z nas zapominają o tym, co w wędkarstwie najpiękniejsze. Chęć złapania większej ryby od kolegi jest często ważniejsza niż przygoda, której doświadczamy na wyprawach - obcowanie z naturą (tak przecież bliskie), obserwacja zależności w danym ekosystemie, albo po prostu cudownie spędzony czas z przyjaciółmi nad wodą, bez żadnego ciśnienia.
Mam też wrażenie, że tym samym zabijamy w sobie radość dziecka, które w przeszłości miało wypieki na twarzy, gdy tylko usłyszało, że może iść z tatą, wujkiem czy kimkolwiek starszym na ryby, ze swoją nową wędką "ukręconą" z leszczyny i kawałka starej żyłki.

Tym razem wybrałem się na ryby nad pobliski zbiornik zaporowy, któremu do świetności sprzed lat wiele brakuje. Ciężko złowić tu medalową rybę. O ile ze środków pływających z dobrą elektroniką jest to możliwe, o tyle z brzegu graniczy to z cudem i zdarza się po prostu rzadko.
Moim celem były okonie. Zabrałem więc moje ulubione wabiki okoniowe i "puściłem" się pieszo wzdłuż lini brzegowej wypatrując drobnicy. W końcu udało mi się namierzyć kilka ławic małych płoci oczkujących tuż przy samym brzegu. Po cichu podkradłem się do nich, usiadłem i obserwowałem ich zachowanie.
Pomyślałem, skoro jest drobnica, musi być drapieżnik. Nie myliłem się… ;)
Co jakiś czas coś zajadle atakowało płoteczki, a te, ratując się, wyskakiwały nad powierzchnię wody.
Na moją agrafkę założyłem starego dobrego Lunatika Pro w kolorze Yellow Frog i rozmiarze 8,5 cm uzbrojonym lekką, 5 g główką jigową. Wędką HM62x 245 cm i 3-15 g c.w. uzbrojoną w najmniejszy kołowrotek Team Dragon SL2, na którym nawinąłem plecionkę o średnicy 0,08 mm HMX8 P.E. Braid, wykonałem pierwszy rzut. Po kilku obrotach korbką nastąpiło mocne branie. Na mojej HMce każde, nawet najmniejsze, otarcie o przynętę wyczuwalne jest z kilkukrotną mocą, co pozwala zaciąć rybę w tzw. tempo. Sam hol był niezwykle emocjonujący. Okoń kilkukrotnie odjeżdżał wyciągając płynnie plecionkę z mojego kołowrotka. Udane lądowanie w podbierak Paffex, szybka fota i bye bye! Wracaj do siebie panie "czterdziestaku"!
Kolejny rzut i baaaach!!! Kolejny piękny oks! Kiedy okoń był już blisko brzegu zauważyłem całe stado pięknych medalowych "pasiaków" odprowadzających swojego "kolegę". Nagle, jakby rażone prądem, odwróciły się i zniknęły w pobliskiej głębinie. Chyba mnie po prostu zauważyły. Niestety, do końca dnia już się nie pokazały. I nawet, kiedy siadałem z dala od miejsca z drobnicą przy brzegu, nic już nie chciało tych małych rybek atakować. Udało mi się być nad wodą o odpowiedniej porze i w odpowiednim miejscu i bez łodzi i drogiej elektroniki przechytrzyć medalowe okonie.
Przypadek?? Może! Ale bez wiary i radości z każdego wypadu na ryby - pewnie by się nie udało!
Życzę wszystkim połamania kija i wielkiej, dziecięcej radości z każdej, nawet bezrybnej, wyprawy!

Ściskam!
Mateusz Krzyk
Team Dragon