Fla-Fla; Bachi-Bachi; Chiki-Chiki; Hila-Hila - to tylko kilka nazw nowych przynęt od Mustada, które w zeszłym roku pojawiły się na polskim rynku. Nazwy bardzo śmieszne i chyba niemożliwe do zapamiętania – ja bynajmniej nawet nie próbuję zapamiętać – wiem tylko, że sięgnąłem po jedną z tych nowości o jeszcze lepszej nazwie Pilo-Pilo, która z upływem czasu jawiła się jako bardzo ciekawa propozycja do połowu tych mniejszych drapieżników.
Cała gama przynęt Mustada trafiła do mnie pod koniec lipca i przyznam, że na początku patrzyłem na te przynęty z niedowierzaniem. Nie chodzi tu o kształt, czy też budowę, ta jak najbardziej odpowiadała współczesnym "robaczkowym trendom"... Chyba najbardziej przeszkadzała mi kolorystyka (biel, róż, seledyn, transparentna perełka - wszystko z domieszką brokatu). Raczej jestem tradycjonalistą i dla mnie okonie to przede wszystkim "naturale i brudasy" a tych próżno szukać w nowej kolekcji przynęt Mustada, ale co tam w życiu warto spróbować wszystkiego. Toteż spróbowałem.
Koniec lipca i sierpień były na moich wodach wybitnie ciężkie - sandacze, sumy, szczupaki chyba spały, a spotkania z nimi były sporadyczne, tak więc pozostały mi okonie. Te jednak również bardzo mocno kaprysiły i każdego dnia odpalały dosłownie na kilkanaście minut i koniec. Po chwili aktywności następowała totalna cisza i zaczynała się misterna dłubanina. Jako że nie zwykłem się poddawać, to i w przypadku pasiaków szukałem rozwiązań. Niestety standardy spisywały się raczej słabo. Na szczęście na jednej z wypraw towarzyszył mi syn, Wiktor. Ten to lubi sobie kombinować... Bardziej pewnie z nudów ;) Ale, jak się później okazało, czasem warto!
Nie działo się praktycznie nic. Nasze przynęty co jakiś czas podskubywały tylko niewielkie pasiaczki. W pewnym momencie słyszę znajomy dźwięk otwieranej paczki przynęt. Odwracam się, a tu młody wyciąga mustadowego robala, zakłada na hak z czeburaszką i buch do wody.
Nagle widzę, że coś telepie szczytówką wędki… Myślę sobie: fart! Ale po chwili znowu i znowu, i znowu. Każdy rzut przynosi branie. Przypadek? Chyba jednak nie!
Postanawiam również spróbować i na tradycyjną główkę jigową zakładam tę samą przynętę. Woda się otwiera, a każdy rzut przynosi rybę. Okonie nie są duże, ale na taki bezrybiu cieszą niebywale. Zabawa trwała dobre pół godziny, po którym to czasie ławica gdzieś się rozchodzi.
W tym dniu trafiamy jeszcze jedno miejsce z maludziakami w paski i tam również się działo.
Po kilku godzinach na wodzie wracamy do domu. Jako że synek swoje lata już ma - steruje łodzią. Ja w tym czasie wyjmuję z torby mustadowe opakowania i oglądam. Z uwagi na to, iż otrzymałem
do testów mieszankę przynęt, nawet nie wiedziałem, jak nazywa się nasz wybrany wabik. Tu z pomocą przychodzi internet… Pilo-Pilo to nasz bohater!
Przynęta ta to nic innego jak swego rodzaju dżdżownico-widelnica o segmentowej budowie zakończona dwoma wypustkami z mikro kuleczkami. Szczerze, to nie wiem, co przypominała rybom. Na dodatek ten transparentny kolor z brokacikiem... Czy aby cos podobnego żyje w wodzie? Tego też nie wiem, ale... działa!
Kolejne okoniowe wyprawy utwierdzają mnie w przekonaniu, że na dziwolągi również można połowić. Mało tego; pod koniec sierpnia i na początku września udaje się przy pomocy Pilo-Pilo skusić dwa przepiękne garbusy (43 i 44 cm).
Jesienne wyjazdy dają kolejne ryby, a Pilo-Pilo staje się mocną pozycją w okoniowych pudełkach.
Podsumowując wspomnę o technikach, którymi łowiłem. Początkowo było to tylko i wyłącznie jigowanie na tradycyjnej główce lub zestawie z czeburaszką. Tu, dzięki segmentowej budowie, możliwe było nadanie przynęcie fajnego falującego ruchu, który dobrze wabił pasiaki. Dropshotowo nie łowię, ale teamowi koledzy owszem i twierdzą, że też jest dobrze.
Na koniec sezonu 2023, tuż przed nastaniem mrozów, sięgnąłem po technikę bocznego troka i tu o dziwo Pilo-Pilo również robił robotę. Rozmiar łowionych ryb może nie powalał, ale od ilości bolały ręce.
Na koniec dosłownie zdanie o materiale, z jakiego wykonane są przynęty. Silikon użyty do ich produkcji nie jest ani bardzo słaby, ani bardzo mocny. Przynęty trzymają się haka dobrze i wytrzymują brania wielu ryb. Oczywiście zdarzało, się, że uparte pasiaki już w pierwszych rzutach obrywały cieniutkie wypustki. Jednak ich brak wcale nie dyskwalifikował przynęty. Wabiki są umiarkowanie miękkie, ale nie "kluchowate"; na tyle delikatne, by zachować atrakcyjną pracę, której wzbudzenie nie jest niczym trudnym.
W epilogu dodam tylko tyle: Pilo-Pilo i inne "dziwactwa" od Mustada to zdecydowanie fajna propozycja dla miłośników bardzo delikatnej okoniowej dłubaniny. Przynęty - choć kolorystycznie trochę odbiegają od okoniowych kanonów - DZIAŁAJĄ. Może właśnie przez to, że łamią stereotypy?
Sięgajcie po nie, bo warto. Ja, póki co, choć również nie lubię, na pewno popróbuję użyć tych robali w pstrągowych podchodach. Zobaczymy, może i tu otworzą wodę?
Z dragonowym pozdrowieniem
Łukasz Adamiak