Miniony sezon, a szczególnie jego początek, upłynął pod znakiem pstrąga. Bałem się tego, że pokocham te ryby tak bardzo jak trocie. Tak też się stało. Styczeń, luty, marzec i kwiecień to w moim przypadku tysiące kilometrów w kołach auta i setki w nogach.
Początek sezonu był raczej klasyczny. Przynętowo sięgałem tylko i wyłącznie po klasyczne pstrągowe woblery, które starałem się prezentować możliwie długo i bardzo wolno, prowadząc je pod prąd, przytrzymując je w obiecujących miejscach. Dawałem w ten sposób rybie czas na reakcję i ewentualny atak. Taka prezentacja przynosiła dobre rezultaty i z żadnej wyprawy nie wracałem na pusto. Rybki współpracowały i to całkiem przyzwoicie.
Jako że zeszłoroczna zima była wyjątkowo ciepła, ryby nieco szybciej niż zwykle zmieniły upodobania i już na początku marca były w bardzo przyzwoitej formie. W związku z powyższym nabrały ochoty na nieco śmielsze żerowanie i uganianie się za pokarmem przemieszczającym się trochę szybciej.
Widząc znacznie mniejsze zainteresowanie pstrągów przynętami prezentowanymi powoli pod prąd, postanowiłem spróbować z prądem. Pomysł mimo stosunkowo wczesnej pory roku (początek marca) okazał się być trafionym. Coraz więcej ryb meldowało się na końcu zestawu. Mimo tego czułem, że może być jeszcze lepiej. Trzeba było tylko wpasować się z przynętą. Łatwo nie było, a każdy z kolejnych typów nie przynosił spektakularnych zmian. Na jednej z wypraw nie byłem w stanie skusić do brania w zasadzie żadnej ryby. Kolega Sebastian, z którym przemierzałem pstrągowe wody, miał bardzo podobne rezultaty. Jednak jego dociekliwość i skłonność do kombinacji sprawiła, że kombinując z przynętami sięgnął po Twitchy Minnowa od StrikePro, którego zresztą otrzymał ode mnie. Nastąpił przełom! Po pół godzinie wędkowania Sebek zaliczył osiem ryb, o czym nie omieszkał mnie poinformować. Telefon i emocje z jakimi przekazywał wiadomość o odkryciu przynęty na ten dzień zapamiętam do końca życia. Było w nim mnóstwo radości.
Skoro ryby "odpaliły" u Sebastiana, to i u mnie powinno być podobnie. Na agrafkę powędrował Twitchy Minnow, który zdecydowanie otworzył wodę. Prezentowany z prądem "po twitchowemu" perfekcyjnie pobudzał ryby. Liczba wyjść ryb, brań, odprowadzeni przynęty była po prostu niesamowita. Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej woda wydawała się być totalnie martwą. Ten stan rzeczy trwał do końca dnia.
Kolejny dzionek nie zmienił preferencji ryb, a na końcu zestawów meldowały się coraz to lepsze "kropasy". Powiem więcej następne wyjazdy również niczego nie zmieniły, a ryby dalej gustowały w tej magicznej przynęcie. Wspomnę o jeszcze jednym ważnym aspekcie; kolorze, i tu zdecydowanie, absolutnie i definitywnie wygrał kolor A210-SBO. Co przypominał rybom? Tego nie wiem, ale sposób i impet z jakim przynęta w tej barwie była pobierana świadczy o tym, że ryby ją po prostu pokochały.
Na koniec kilka zdań na temat samej przynęty. Jej długość to 4.8 cm, masa 2.7 g. Pływalność opisana jako floating. W moim jednak odczuciu bliżej jej do przynęty neutralnej z tendencją do bardzo wolno tonącej. Dzięki temu przynętą tą obłowimy nie tylko płytką, ale także nieco głębszą wodę. Wabik jest w mojej ocenie świetnym twitchingowym woblerem, stworzonym wręcz do prezentacji z prądem. Będąc delikatnie podszarpywanym, pięknie odskakuje na boki, prezentując nieskoordynowane ruchy imitujące zranioną rybkę. Dzięki swojej pływalności daje się zaprezentować nie tylko przy powierzchni ale także nieco głębiej. Wystarczy tylko zmienić położenie szczytówki wędziska przy "zbijaniu" przynęty i wydłużyć pauzę miedzy kolejnym podszarpnięciem. Wobler podatny jest na wszelkiego rodzaju zabawy i kombinacje z prowadzeniem, a wprawny wędkarz jest w stanie wykrzesać z niego naprawdę sporo "życia". Dodam tylko, że Twitchy Minnow całkiem dobrze poradzi sobie z powolną prezentacją pod prąd. Tu jednak nie można spodziewać się głębokiej pracy. W zasięgu głębokość maksymalnie do 40 cm. Czyli taki pstrągowy kiler o wielu zastosowaniach.
Podsumowując powiem tylko, czekam na dostawę Twitchy Minnowów, by nigdy ich nie zabrakło. Jedno jest pewne: bez tej przynęty nie będzie wyjścia nad wodę!
Gorąco polecam i miłego „kropkowania”
Z dragonowym pozdrowieniem
Łukasz Adamiak