Testerzy relacjonują

Podsumowanie sezonu 2024 - spinning

Po niedawnym podsumowaniu części feederowej, pora na część spinningową. Jak było wspomniane, zasiadek feederowych było 16, natomiast spinningowych wypraw nieco więcej, bo 24. Przez całe lato cieszyłem się mnogością łowionego białorybu na feedery, ale, w pewnym sensie, było to jedynie wyczekiwanie na jesienne, spinningowe żniwa.

BOLENIOWA "PORAŻKA"

Po "kosmicznej" jesieni '23, która w ciągu kilku tygodni dała kilkanaście boleni powyżej 80 cm, ostrzyłem sobie przysłowiowe zęby na jesienne miesiące '24. Jednak wrześniowo-październikowa powódź stanęła na przeszkodzie i nad brzegiem opadającej Odry stanąłem ze spinningiem dopiero 21 października. Aczkolwiek, uczyniłem to bardziej z "przyzwyczajenia", gdyż otrzymując na bieżąco informacje od znajomych spinningistów, wiedziałem, że nie bardzo mam po co wybierać się nad wodę. Rapy owszem, brały, ale były to osobniki 50-70 cm, czyli przedział, który mnie osobiście nie interesuje. I tak też było w moim przypadku; trzy październikowe wyjazdy "częstowały" boleniami ze wspomnianego przedziału. Machnąłem więc ręką i postanowiłem, że cały listopad i grudzień przeznaczę na drapieżniki z zębiskami.

ŻYCIÓWKOWE OTWARCIE

Pierwszą próbę złowienia nocnego sandacza podjąłem 1 listopada. Tej nocy złowiłem przepiękną metrówkę, która jest moją nową odrzańską życiówką, jednak był to "tylko" szczupak (107 cm), który dał fajne emocje w trakcie holu, robiąc powierzchniowe akrobacje (wyskok, taniec na ogonie).

SANDACZOWY STANDARD

Dokładnie 15 listopada, w dniu pełni, tuż po "tłustym" wyżu, sandacze pięknie odpaliły. No właśnie, tylko co oznacza "pięknie odpaliły"? Bowiem, są odcinki Odry, gdzie złowienie trzech sandaczy jest wyprawą z tych słabszych, a są odcinki (do których zalicza się "mój" fragment rzeki), gdzie złowienie trzech sandaczy, jest prawdziwym świętem. I tej nocy było święto, gdyż na brzegu wylądowały trzy sandacze: 77 cm, 75 cm i sześćdziesiątka. Późniejsze wizyty nad wodą, których w tym listopadowo-grudniowym okresie było kilkanaście, były już standardowe, czyli... każda nocna wyprawa kończyła się jedną rybą lub... zerem. Na szczęście "jedynek" było więcej, niż "zer". Miniona jesień dobitnie pokazała, jak mało sandaczy jest na obławianym przeze mnie odcinku Odry. Największą rybą od dwóch lat jest... jeden i ten sam osobnik, który w zeszłym roku został złowiony po raz pierwszy, a w tym roku, dał się oszukać aż trzykrotnie. Rok temu miał 83 cm, w tym roku podrósł do 85 cm. Ale to nie wszystko, gdyż jedna z kilku siedemdziesiątek, również została złowiona więcej, niż jeden raz. Co prawda, rozwiązanie tego "problemu" jest dość proste; wystarczy jeździć kilkadziesiąt kilometrów niżej, gdzie sandaczy jest znacznie więcej i łatwiej trafić rybę powyżej 90 cm, ale... te wychodzone osobniki na "swojej" - mimo, iż prawie bezrybnej, jeśli chodzi o sandacze - Odrze, mają wyjątkowy "smak" i nie planuję się zapuszczać w "sandaczodajne" odcinki. Ostatni mętnooki minionej jesieni strzelił w wobler 28 grudnia, w warkoczu bardzo płytkiej klatki. Wielki nie był, ot, taki standard na 70 cm długości.

"PANOWANIE" JEDNEJ PRZYNĘTY

Na końcu zestawu najczęściej zapinałem woblery. Różne, bo od rękodzieł, po seryjne produkcje, od płytko chodzących, po głęboko chodzące, od delikatnie pracujących, po mocno pracujące, od "cichych", po "grzechotkowce", od jednoczęściowych, po dwuczęściowe, od małych, po duże, od naturalnych kolorów po "żarówiaste". Jednak tej jesieni był jeden wobler, który wyróżniał się skutecznością do tego stopnia, że... sam jeden, dał prawie połowę wszystkich złowionych ryb. Mowa o StrikePro Montero 11, który od lat łowi zarówno sandacze, jak i szczupaki, ale minionej jesieni zdecydowanie "przesadził". Natomiast na drugim miejscu, jeśli chodzi o skuteczność, był dwuczęściowy wobler StrikePro Strike Jointed 9. Te dwa modele, to absolutne sandaczowe pewniaki, które mnie nie zawodzą na odrzańskich, nocnych podchodach.

REASUMUJĄC...

Ubiegłoroczna jesień, za sprawą powodzi, była wyjątkowo krótka. Duże, ponad 80 centymetrowe bolenie, które rok wcześniej cieszyły niemal na każdym wyjeździe, z wielkim prawdopodobieństwem spłynęły z dużą wodą. Po kilku wyjazdach odpuściłem ten gatunek i skupiłem się na sandaczach, które nie zawiodły. Co prawda, nie było ich dużo, ale kto łowi na "mojej" Odrze, ten wie, że da się przez cały sezon złowić... zero sandaczy.


Mariusz Drogoś
Team Dragon