Wasze historie i testy

O przygodach z młodym wędkarzem

SPIS TREŚCI

Gdy z początkiem nowego roku przeglądałem pudełka z przynętami, do głowy mimowolnie zaczęły mi napływać ciepłe wspomnienia z minionego sezonu. Sezonu, który na długie lata pozostanie w mojej pamięci...

Nie dlatego, że pobiłem kilka swoich rekordów (mizernych, ale zawsze). I nie dlatego, że poznałem kilka świetnych łowisk, wzbogaciłem swoją wędkarską wiedzę i odkryłem kilka wędkarskich kilerów, a dlatego, że podczas większości wypadów towarzyszył mi pewien mały człowiek… Leszek, bo tak ma na imię mój 5-cio letni synek – prawdziwy pasjonat wędkarstwa, który w końcu, po niezliczonych próbach, namówił moją żonę Małgosię, aby pozwoliła nam na wspólny popołudniowy wypad nad wodę przy temperaturze powietrza rzędu 13º C.
Zaczęliśmy naszą wspólną wędkarską przygodę od wyjazdu nad kanał i rzekę Noteć w Łabiszynie. Mieliśmy ze sobą zestaw, który jak się później okazało, towarzyszyć miał nam w niemal wszystkich wędkarskich wypadach… Tak więc zaopatrzeni we wklejankę Milenium HD X-Fine 2-12g 2,75 m, kołowrotek Okuma Epix Pro z nawiniętą nań żyłką Milenium Okoń o średnicy 0,16mm oraz kilkoma niewielkimi obrotówkami i paproszkami do bocznego troka, oraz innymi drobiazgami udaliśmy się na ryby.

Wraz z początkiem sezonu miałem mocne postanowienie, aby podnieść wędkarskie kwalifikacje swojej pociechy i spędzić kilka chwil na nauce zarzucania wędką z kołowrotkiem. Jak wiadomo, początki są trudne a widząc, co wyczynia moje dziecko modliłem się po cichu, żeby tylko wędzisko wytrzymało tę próbę i o dziwo! dało radę. Mało tego, wędzisko wyszło z niej bez szwanku! Jednakże po kilkunastu rzutach zaczęła budzić się we mnie obawa, że mój „mały wędkarz” może jednak nie poradzić sobie z przeciwnościami okolicznej flory. Przy każdym rzucie z niepokojem zerkałem na okoliczne drzewa i krzaki. Namówiłem więc młodego na spółkę – ja zarzucam, a on – zwija. I to był strzał w dziesiątkę. Ze względu na opady deszczu wypad był krótki (zaledwie 2 godziny), jednakże zaliczyłem go do udanych. Kij, jak i cały zestaw, spisał się świetnie podczas walki z dwoma ledwie wymiarowymi, ale jednak boleniami - rybami, na które się w ogóle nie nastawiałem, bo kto by pomyślał o tym, żeby (zwłaszcza tej porze) iść na bolenie z wklejanką?! Lesiu mógł się za to pochwalić holem pięknego okonia.

Do Łabiszyna udało nam się wybrać jeszcze kilka razy, wyniki były całkiem niezłe, oprócz okoni trafiały się piękne jazie, sporadycznie jakiś boleń, który ze względu na okres ochronny trafiał oczywiście z powrotem do wody. Ciekawostką jest to, że łowiąc jazie wklejanką na małe przynęty nie było praktycznie nie zaciętych brań. Jeśli już ryba zdecydowała się na atak, to siedziała do końca. Kij pracował świetnie, płynnie dostosowując się ugięciem do wielkości ryby, a precyzyjny dobrze ustawiony hamulec kołowrotka oddawał żyłkę, gdy ryba będąc tuż przy brzegu i widząc swych antagonistów robiła nagły zwrot w przeciwnym kierunku. Z każdej wyprawy mój mały wędkarz wracał z szerokim uśmiechem. Najlepsze jest to, że zawsze siedzieliśmy do późnego wieczora, bo Młody nie chciał zejść z łowiska dopóki praktycznie nie padał ze zmęczenia. Nigdy nie zapomnę tej jego niekłamanej radości z pierwszych udanych holi całkiem poważnych ryb. A mnie rozpierała ojcowska duma.


Maj

Nie próbowałem wspólnie z Lesiem mierzyć się z zębaczami, gdyż uznałem, że na to jeszcze za wcześnie. W połowie maja zrobiliśmy sobie krótka przerwę od delikatnego spinningu i przerzuciliśmy się bliżej domu na Noteć w Barcinie, gdzie łowiąc na bata przygotowywaliśmy się na zawody z okazji Dnia Dziecka, na których jak zawsze jest świetna atmosfera i pełno młodych zapaleńców. Lesiu, jako najmłodszy z zawodników, na 2 tygodnie przed swoimi piątymi urodzinami rozpoczął swoją zawodniczą karierę plasując się w środku stawki na 8 miejscu.

Wraz z nastaniem czerwca, łowiąc w Barcinie wróciliśmy do dłubania okoni na bocznego troka z naszym ulubionym wędziskiem licząc po cichu na coś więcej, gdyż o tej porze rok wcześniej na tym samym zestawie zaciąłem ładnego - jak na tę wodę - sandacza nieco powyżej 1,5 kg. Walka z nim była niesamowitym przeżyciem zwłaszcza ze względu na silny nurt, który był w miejscu połowu. Kij giął się jak szalony - myślałem, że pęknie, ale on się nie dał! Ja mimo miękkich nóg nieustannie pompowałem, a hamulec kołowrotka ustawiony na granicy wytrzymałości żyłki ciężko pracował, abym nie stracił tej ryby. Zobaczyłem ją w końcu na powierzchni wymęczoną długim holem. Lesiu zostawił wtedy szczękę na betonowym nabrzeżu J Ja z kolei zastanawiałem się, jak „sandała” podebrać. W momencie mojego zawahania ryba bezwładnie okręciła się wokół własnej osi, żyłka napięła się na płetwie brzusznej ryby, a na odcinku poniżej powstał luz, który spowodował spięcie się jej z haczyka zaopatrzonego w mikroskopijny zadzior. Stałem tam jeszcze chwile z niedowierzaniem patrząc na nią. Z braku sił trzymała się na powierzchni, po czym nabrawszy oddechu powoli i spokojnie odpłynęła. To zdarzenie mimo utraty mętnookiego sprawiło, że nabrałem prawdziwego szacunku dla mocy i akcji tego kija, on przecież nie zawiódł tylko JA. Mając w pamięci tamte chwilę, pełni nadziei prawie codziennie po obiedzie przez 2-3 godziny próbowaliśmy swych sił, eksperymentowaliśmy też z różnymi spinningowymi „wynalazkami”, które nie sprawdzały się jednak na naszej wodzie tak dobrze jak trok, czy rewelacyjny, mały seledynowy Phantom, za którym uganiały się największe garbusy.

I tak niezauważalnie wręcz zaczęły się wakacje. Lesiu wybrał się z najpierw z dziadkami, a później wspólnie z mamą i tatą na wczasy nad morze, gdzie codziennie prześladował wszystkich wędkarzy wypytując ich o połowy. Powróciwszy z wczasów, zrelaksowani, wypoczęci i żądni wędkarskich przygód, poza złowieniem kilku linów na bata nie mieliśmy jednak jakichś większych wędkarskich romansów. Gdy przyszła ta poniekąd smutna chwila powrotu do pracy, my jeżeli tylko nadarzała się okazja wracaliśmy do sprawdzonego sposobu na spędzania czasu PPR czyli Praca, Plac zabaw (znajdujący się przy samej rzece) i gdy słońce zaczynało chować się za widnokrąg - Ryby. Wtedy też nastał ten piękny moment, w którym przestała obowiązywać zasada „ja rzucam - ty zwijasz”. Nawet Małgosia zrobiła wszystko, żeby wyrobić się szybciej z pracy i zobaczyć tryumf Młodego nad jego orężem. I tak nastały czasy, gdy syn i ojciec zaczęli stawać ramię w ramię i okupować okoliczne wody. Z nastaniem jesieni pokazałem paru zębatym, a Leszek kilku pasiastym rozbójnikom, gdzie jest ich miejsce. Zakończyliśmy wspólne łowy w październiku, gdy temperatura spadła do 10-13 C. Ja, wyposażony już w nowego Milenium HD Pike 2,9m 10-35g, kołowrotek Fishmaker II z nawiniętą plecionką, a mój syn zasłużenie zresztą objął w posiadanie mojego przyjaciela X-Fine-a. Zamykając ostatnie wędkarskie pudełko koiłem się złudną nadzieją, że może mi go jeszcze kiedyś pożyczy?

Krzysztof Zalewski