Jednym z moich ulubionych miejsc do wędkowania jest mała rzeka, płynąca w pobliżu mojego miejsca zamieszkania. To typowy nizinny ciek, który pozostawał długo w cieniu innych łowisk. Z czasem zacząłem poświęcać więcej uwagi temu (jak się później okazało) uroczemu łowisku.
Obecnie dzikie ostępy śródleśnej rzeki stały się moim świadomym wyborem. Rzeka ma swój niepowtarzalny urok. Tam, gdzie łowię, zmienia się diametralnie na krótkim odcinku. Z wartkiej, klarownej czystej wody przeistacza się w powolną, mętną i głęboką. Meandruje przez las w otoczeniu starych olch, dębów i grabów. Jest miejscem wyrwanym z bajkowej scenerii. Koryto ścielą zwalone drzewa, pomiędzy którymi wyrasta zielony tatarak. Woda zwalnia, niekiedy zanika całkowicie pod płaszczem roślin. Ryby często zatrzymują się na granicy zasięgu wędki, a ich przechytrzenie wymaga nie lada gimnastyki, sprytu i anielskiej cierpliwości.
Małe nizinne rzeki to nierzadko trudne technicznie łowiska. Ich niecodzienny charakter stanowi dla wędkarza wyzwanie. Moja rzeka, a w zasadzie jej krótki odcinek biegnący przez las, jest wzorcowym tego przykładem. Ponad dekadę temu utworzono na niej bardzo płytki zbiornik zaporowy. Spiętrzona woda utworzyła znakomite warunki bytowania dla ryb. Królują tu okonie i szczupaki. Rzeka stała się istną wylęgarnią tych dwóch gatunków. Są wszędzie i jest ich dużo (w obrębie zbiornika), jednakże ich złowienie wymaga nieszablonowego podejścia.