Wędkarz, niezależnie od tego, jaki poziom wiedzy i kunsztu osiągnął, nie powinien trzymać się sztywnych reguł. Drobne i duże odstępstwa są wskazane.
Pierwsze zdarzenie
Wybrałem się na Wisłę, ze spinningiem. Zamarzył mi się szczupak, więc uzbroiłem wędzisko Millenium Pike 10-35 g w wahadłówkę Algę nr 2, 16 g, przypon ochronny Surflon 7x7 o wytrzymałości 9 kg i dł. 30 cm, po czym wyruszyłem na łowy. Wyszukałem potencjalne stanowisko szczupaka, wymarzone i wyśnione miejsce przez szczupakowych fachowców: wyższy brzeg, woda w potężnej zatoce wolno omywa prądem wstecznym, w zatoce przy brzegu powalone krzaki i konary, w wodzie bez liku doskonałych miejsc na czatownię szczupaka. Z szybszym biciem serca zapuściłem wahadłówkę i… wyciągnąłem okonia. Walczył przepięknie. Szczupaka ani słychu, ani widu. Skoro okoń dał o sobie znać, to postanowiłem na niego zapolować. Przeniosłem się na głęboką opaskę, gdzie zawsze grasowały okonie. Zapuściłem Algę i przy drugim prowadzeniu zaciąłem szczupaka. Ależ on wydziwiał na wędce, ale wiedział co robi, bo w końcu wypiął się. Widocznie był doświadczoną zdobyczą wędkarską i nauczył się uwalniać z kotwicy. Po chwili zaciąłem kolejnego, ale malutkiego szczupaka. Kolejny rzut zakończył karierę Algi, na zaczepie.