Jak przystało na "pierwszoczerwcowy" weekend, pogoda była super: deszczowe chmury na przemian wylewały z siebie strugi deszczu lub siąpawki, wiatr w porywach ciął deszczem i ziębił mokre dłonie. Wymarzony weekend dla twardzieli…
Tę sobotę Paweł zaplanował już kilka dni wcześniej: pobudka kilka minut po godzinie 4, mocna kawa na dobudzenie, krótki przejazd na Wisłę i konkretne spinningowanie sandaczy: po męsku, do oporu, bez liczenia strat w przynętach.
Zgodnie z założeniami i radośnie realizował plan aż do momentu postawienia stóp na brzegu Wisły, która okazała się brudna, podniesiona, a mówiąc krótko: niełowna. Z nieba deszcz lał się na głowę, ale to akurat nie miało wpływu na samopoczucie Pawła. Chciał spinningować i łowić ryby. Długo czekał na ten „weekend z wędką” i byle ulewa nie była w stanie popsuć mu nastroju. Jednak cóż robić, gdy rzeka nie chce współpracować? Paweł taktycznie wycofał się do domu. Jak się wkrótce okazało - chwilowo. W domu, pijąc drugą kawę równie mocną co pierwsza podjął decyzję: załatwia formalności i jedzie nad jezioro; spróbuje szczęścia ze szczupakami. Ponoć lubią żerować w niżu barometrycznym, a taki właśnie opanował tę część Polski. Czyli jest szansa. A że wciąż pada? To dobrze, nad wodą będzie pusto, ryba niespłoszona i komarów nie będzie…