Jak przystało na "pierwszoczerwcowy" weekend, pogoda była super: deszczowe chmury na przemian wylewały z siebie strugi deszczu lub siąpawki, wiatr w porywach ciął deszczem i ziębił mokre dłonie. Wymarzony weekend dla twardzieli…
Tę sobotę Paweł zaplanował już kilka dni wcześniej: pobudka kilka minut po godzinie 4, mocna kawa na dobudzenie, krótki przejazd na Wisłę i konkretne spinningowanie sandaczy: po męsku, do oporu, bez liczenia strat w przynętach.
Zgodnie z założeniami i radośnie realizował plan aż do momentu postawienia stóp na brzegu Wisły, która okazała się brudna, podniesiona, a mówiąc krótko: niełowna. Z nieba deszcz lał się na głowę, ale to akurat nie miało wpływu na samopoczucie Pawła. Chciał spinningować i łowić ryby. Długo czekał na ten „weekend z wędką” i byle ulewa nie była w stanie popsuć mu nastroju. Jednak cóż robić, gdy rzeka nie chce współpracować? Paweł taktycznie wycofał się do domu. Jak się wkrótce okazało - chwilowo. W domu, pijąc drugą kawę równie mocną co pierwsza podjął decyzję: załatwia formalności i jedzie nad jezioro; spróbuje szczęścia ze szczupakami. Ponoć lubią żerować w niżu barometrycznym, a taki właśnie opanował tę część Polski. Czyli jest szansa. A że wciąż pada? To dobrze, nad wodą będzie pusto, ryba niespłoszona i komarów nie będzie…
Nad wodą rzeczywiście pusto. Zadowolony z tego zmontował spinning, założył szczupakową żółtą gumę Lunatic V-Lures, przypon ochronny i jazda… Do roboty! Nie trzeba było długo czekać, gdy na wędzisku poczuł nieprawdopodobny opór zaciętego zwierza – jeśli to ryba, to z pewnością hybryda - mieszanka suma ze szczupakiem! Na wędce dało się wyczuć siłę i szybkość, upartość i dobrą kondycję tego nieznajomego. Zaczęły się długie odjazdy, czyli coś, co lubi każdy wędkarz. Pierwszy odjazd ryby wyciągnął z kołowrotka blisko 100 m linki! Paweł dopiero po trzecim zorientował się, jakiego ma gościa na wędce: to był karp! Walka wciąż trwała; gdy karp płynął na otwartą wodę, to Paweł próbował go zniechęcić do długiego odjazdu (wszak linka na szpuli ma ograniczoną długość). A gdy karp parł niczym hipopotam w rośliny i trzciny, to Paweł rozpaczliwe próbował go zatrzymać. Spodniobuty się przydały w tych krytycznych momentach. Gdy ryba słabła i znalazła się w zasięgu rąk Pawła, ten próbował ją pochwycić dłonią, ale… bez podbieraka nikt tego nie potrafi. Ryba była zbyt duża dla ludzkiej dłoni. Dopiero użycie podbieraka umożliwiło lądowanie ryby. Wkrótce karp został zmierzony i zważony, dostał chwilę na odsapnięcie i wrócił do wody. Pozostaje mieć nadzieję na kolejne z nim spotkanie, może jeszcze w tym roku?
Po lądowaniu karpia Paweł nareszcie poczuł zadowolenie z wędkarskiej soboty i wyraził chęć powrotu do domu. Towarzyszący mu kolega Grzegorz zdążył już przemoknąć, więc poparł pomysł odwrotu.
Myślę, że nie trzeba tutaj puenty. Może warto jedynie przytoczyć porzekadło: "Nie ma złej pogody, są jedynie źle ubrani wędkarze". Kolega Paweł kocha wędkowanie i nawet przez myśl mu nie przeszło, że kiepska pogoda może mu w tym przeszkodzić. Okazał się twardym facetem, dzięki temu przeżył przygodę i zyskał niezapomniane wspomnienia. I tego możemy mu pozazdrościć.
Czytaj o podbieraku tutaj.
Waldemar Ptak