Mimo ulewnego deszczu postanowiłem rozłożyć sprzęt w postaci match’ówki z 5 gramowym wagglerem, żyłką główną 0,14 mm oraz 0,10 milimetrowym przyponem zakończonym haczykiem „18-stką”.
Pierwsze branie nastąpiło już po ok. 5. minutach od wrzucenia pierwszych kul o wielkości pomarańczy. Niestety zacięcie było nieudane. Momentalnie założyłem kukurydzę i ponownie ulokowałem zestaw w tym samym miejscu.
Minęła chwila… Strzał, przycięcie i match’ówka wygięła się jak banan, a hamulec kołowrotka zaskwierczał. Ryba napierała do trzcin z ogromną siłą. Z racji tego, że sprzęt był delikatny, starałem się z pełną precyzją odciągnąć ją od brzegu. Po próbie regulacji hamulca i delikatnego holu ryba wypięła się z haczyka.
Postanowiłem rozłożyć 7 metrowego bata ze spławikiem typu DIK, na żyłce 0,14 mm i przyponie 0,10 mm i haczykiem nr 16.
Chwilę po zarzuceniu zestawu nastąpiło pierwsze branie. Ryba pompowała do dna. Po licznych odjazdach w końcu znalazła się przy tafli. Całe szczęście, że zabrałem ze sobą podbierak o długiej rękojeści, dzięki czemu mogłem bezpiecznie doprowadzić rybę do brzegu. Pierwszym odłowem okazał się 35 centymetrowy karp.
Podczas wędkowania brania nie ustawały. Przyłowem była wzdręga i płoć. Po godzinie łowienia w łowisko wpłynął lin. Po kilku minutach wyjąłem pierwszego (33 cm), a następnie kolejne cztery 25-centymetrowe sztuki. Na sam koniec wyholowałem leszcza o długości całkowitej równej 35 cm.
Oczywiście donęcałem łowisko. Co około 30 minut w wodzie lądowały 2 kule zanętowe wielkości pomarańczy.