Od ilości swoich dziwactw na wędkarskiej płaszczyźnie robi mi się czasem słabo a po głowie kołacze się myśl, że coś ze mną nie tak.
Bo czy normalnym jest sprawdzanie każdego węzła dwa razy i wiązanie na nowo zestawu po każdym poważnym zaczepie lub walce z rybą? Albo targanie z sobą, a raczej na sobie, plecaka pełnego balastu w postaci cęgów, kleju, drutu i bóg wie, czego tam jeszcze? Czasami łapię się na tym, iż jestem w tym wszystkim jakiś dziwny, że zbyt poważnie podchodzę do swej pasji niczym księgowy czy matematyk do swojej pracy. To jazda na skraju wariacji w moim przypadku. Wszystko musi być cacy, sprzęt sprawdzony, kręcioł ma chodzić jak szwajcarski zegarek, ilość linki na kołowrotku ma być w sam raz - zawsze świeżej i niezniszczonej na tyle, aby nazwać ją wyeksploatowaną. Agrafkom i osprzętowi też nie odpuszczam - tylko znany od lat, a najlepiej testowany w agencji NASA J Wszystko może być brudne, oklejone rybimi łuskami sprzed trzech sezonów, ale zawsze bezbłędnie działające, tak jak chcę i w każdych warunkach. Gdy na wobku wygrzebanym z pudła odkryję „zmęczoną” kotwicę, to odkrycie żyć mi to nie da i choćbym przypłacić to miał przemrożonymi palcami muszę ją natychmiast wymienić choćby na mrozie 15-stopniowym.
Rewolucja
A teraz, proszę wyobraźcie sobie rewolucję, jaką przeżyłem; jak radykalną zmianę odczuł mój mały wędkarski świat po wymianie jego podstawowego elementu, jego serca – spinningu. Moją starą, poczciwą „Millenkę” (Dragon Millenium) znałem na wylot jak przysłowiowy zły szeląg, znałem jej każdą zaletę i wadę, była moimi oczami i zmysłem dotyku, gdy turlałem wabiki w potokowych rynnach, była precyzyjnym przedłużeniem mojej ręki…
W końcu nadszedł czas, gdy z ciężkim sercem odstawiłem ją na zasłużony urlop, niech babcia odpocznie :) Jej miejsce zajął nowszy model, Dragon Guide Select Hornet c.w. 4-18 g, z tak lubianą przeze mnie akcją X-Fast. Wziąwszy ją do ręki poczułem dreszczyk emocji, a gdy już do mnie dotarło, że oto lada moment będę nad wodą i zacznę pstrągowaniem z nowym kijkiem zjawia się miła w odczuciu obawa: co to za kijek, jak ja zareaguję na nowy spinning na starym (pełnym moich nawyków) łowisku, jak wędzisko się sprawdzi w trudnej porze roku, czyli w zimie i na piekielnie trudnym przeciwniku - potokowcu, rzecznym wariacie, co to potrafi podczas holu być częściej w powietrzu niż w wodzie? Pytań wiele; czas na spinningowanie, by znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania.
Tutaj nie ma lekko
Aura, ukształtowanie rzeki i spryt „moich” potokowców podniosły poprzeczkę dla kija skrajnie wysoko. W moim łowisku nie ma mowy o bylejakości w czymkolwiek i czegokolwiek, tu musisz podać każdą przynętę jak snajper w akcji: precyzyjnie ją położyć, idealnie poprowadzić pośród ogromu zaczepów czując każdą zawadę, kamień czy pojedynczy patyk. Wiedza o tym, co masz pod przynętą to klucz do sukcesu w tym łowisku, musisz odróżnić na blanku ciąganie przynęty po otoczakach od szorowania po płytach i plastrach iłowych; nie wyczujesz tego - źle podasz przynętę i przyzerujesz kolejny raz.
Według mojej teorii (popartej praktyką) twój kij powinien być dla ciebie niczym laska dla niewidomego, musi bezbłędnie współdziałać z wędkarzem wedle jego zamierzeń i ruchów ręki. W końcu grają w jednym teamie, spinning musi przekazać wędkarzowi to, czego on pod wodą nie widzi ;) Nowy Hornet po kolei zaliczał wszystkie stopnie wtajemniczenia w moim wędkowaniu: podawałem nim lekkie nimfy i przeciągałem po dnie, ciągałem pękate woblery pod prąd i balansowałem wahadłówką w toni, grałem małymi jigami by za chwilę powrócić do woblerów, ciąłem w czas stuknięcia opornych potoków i holowałem ryby zacięte jedynie za skórkę.
Hornet zdał test wyśmienicie, przypadł mi do gustu jak ongiś „Millenka”. Jest czuły i delikatny z piekielnym, Dragonowskim zapasem mocy, co czuć od razu po wzięciu wędziska do ręki. Ta moc i dynamika wręcz emanują z blanku, a to wszystko okraszone nowoczesnym wykończeniem i zaopatrzone w rękojeść rezonansową. O rzeczach dla mnie banalnych w wędzisku, jak przelotki (w Hornecie są świetne, klasowe) czy rodzaj i ilość węgla i żywicy w blanku nie będę i nie zamierzam pisać - to inżynierskie formułki i pozostawmy je fascynatom technologii tworzenia i konstruktorom. Ja jestem od ryb - od ich łowienia, jestem pasjonatem i tylko w tym zakresie mogę zabrać głos. Hornet na stałe już zadomowił się u mnie, i tak jak babcia „Millenka” na pewno nie raz wystąpi na moich zdjęciach powstałych podczas wędkarskich wypraw - jego uniwersalność za tym przemawia i jestem pewien, że pokochają go moje szczupaki i klenie, oj pokochają :)
Wisienka na torcie
Dzisiejszy (w dniu pisania artykułu) wypad z nim był przysłowiową wisienką na torcie – były ryby, więc były świece i szalone odjazdy z „krótkiego dyszla”, był terkot katowanego hamulca i wyślizgi rosłych kropków po skutej brzegami Wierzycy, nawet poczciwy „szczupły” postanowił się zameldować na Hornecie.
Reasumując, Guide Select Hornet to dobry spinning za rozsądne pieniądze, wart grzechu. Usilnie szukałem w nim wad, np. w postaci problemu z akcją, wielkością przelotek, wrażliwością-transmisją sygnałów płynących z wody od przynęty i zestawu... nie znalazłem nic. No, może tylko to, że rękojeść rezonansowa mocniej "łapie śnieg i lód" od tradycyjnego korka i pianki. Ta rękojeść wykonana jest z grafitu i bardziej się wyziębia, ale z drugiej strony to nie ma co się dziwić, gdy łowi się w mroźny dzień i Dziadek Mróz szczypie w policzki i nos.
Daniel Luxxxis Kruzicki