Testerzy relacjonują

MEGA BAITS Combat Power Match

SPIS TREŚCI

Letnie łowienie to coś bardzo przyjemnego i upojnego. Widok znikającego spławika i przyjemny ciężar na końcu wędki potęgują bezcenne doznania. Wiele godzin spędzonych na poszukiwaniu pięknych ryb odchodzą w niepamięć w chwili pozowania do zdjęcia z kolejnym okazem. Samo łowienie nie było by przyjemne, gdyby nie dobry sprzęt dedykowany do danej metody.

Od dawien dawna zakochany jestem w wędkach matchowych i mam ich wiele. Służą mi do łowienia nie tylko na dużych dystansach, ale także w rzekach, łowiskach komercyjnych nawet pod „nogami”. Naprawdę wędki typu match mają bardzo uniwersalne zastosowanie.

Combat Power Match w praktyce

W okresie letnim miałem nieskrywaną przyjemność testować nową wędkę MEGA BAITS o nazwie Combat Power Match. Długość wędki to klasyczne 3.6 m, czyli uniwersalna i najpopularniejsza rozmiarówka. Producent stworzył także dłuższe i krótsze modele, dając możliwość wyboru, chociażby ze względu na specyficzne warunki. Jakie to przeszkody czekają na wędkarzy, każdy z nas wie doskonale, poczynając na nisko zawieszonym baldachimie z drzew, a kończąc na zatopionym drzewie. Warunki wymagają użycia różnego sprzętu, ja wiedząc gdzie łowię i na co chcę polować, zdecydowałem się na model o długości 3,6 m.

Pierwsze wrażenia po otrzymaniu wędki mam bardzo pozytywne. Tym bardziej, że znajduje się w średniej klasy cenowej, czyli praktycznie na każdą kieszeń. Wydatek nie jest duży, a w zamian otrzymujemy bardzo zgrabną odległościówkę. Pierwsze, co się rzuca w oczy to piankowa rękojeść, specjalnie profilowana tak, żeby dobrze leżała w dłoniach. Wielu jest zwolenników korka, jednak łatwiej utrzymać w czystości wyrób z twardej pianki EVA – jest osadzona bardzo trwale i estetycznie, przez cały okres intensywnego użytkowania nie zauważyłem żadnego pęknięcia na łączeniu, co widywałem w spinningach różnych firm wykończonych w ten sposób.
Mocowanie kołowrotka to klasyczny acz dobrze zrobiony uchwyt (utrzyma nawet rzadko występującego na rynku centerpina), bardzo solidnie wykonany z metalowymi elementami wzmacniającymi całość. Zwolennicy zwykłych kołowrotków o stałej szpuli nie muszą się martwić, bo stopka trzyma się również beż żadnych niepotrzebnych luzów. Newralgiczne miejsce, czyli łączenie pianki z blankiem zostało wzmocnione bardzo trwałą korkogumą i korkiem. Takie wykończenie dodaje uroku i charakteru wędzisku. Blank uzbrojony został w 13 przelotek, czyli tak jak przystało na typowy matchowy kij. Z pozoru duża ilość musi utrzymać żyłkę z dala od blanku i dobrze rozłożyć obciążenie na blanku. Lepiąca się żyłka szczególnie podczas mgły bądź deszczu to przeszłość. Kto raz spotkał się z takim problemem ten wie, o czym mówię; m.in. za to cenię sobie walory wędki. Przelotki ułożono w stożek, który idealnie zbiera żyłkę wysnuwająca się z kołowrotka. Poprawia to znacząco zasięg rzutu.

Łączenie składów wędziska nie stanowi problemu, po złożeniu nie występują nawet najdrobniejsze luzy, a to świadczy o dokładności wykonania. Nawet podczas dżdżystej pogody nie zakleszczyły się elementy, co potrafi być problemem dla wielu innych wędzisk. Nie ma także problemu ze zbyt małym nachodzeniem elementów. Akcja wędki jest szczytowa przechodząca w paraboliczną – to walory, który docenią komercyjni łowcy karpi i innego walecznego białorybu.


 

Pierwszy test i mój styl łowienia

Pierwszy test przeprowadziłem na małym łowisku komercyjnym pod Warszawą. Matchówkę uzbroiłem w centerpina, użyta żyłka główna 0,18 mm miała zapewnić bezpieczny hol nawet sporej ryby. Mój sposób łowienia jest banalnie prosty, ponieważ polega na nęceniu i łowieniu w wielu miejscach. Nie lubię tkwić na jednym stanowisku, wolę aktywnie szukać ryb nawet w wodzie komercyjnej stawowej. Pierwsze branie konkretnej ryby mam po kilku minutach. Chwilę po zacięciu ryba szaleńczo ucieka w stronę otwartej wody. Wędka pięknie wygina się w parabolę, amortyzując każdy zryw ryby. Ryba jest niesamowicie silna i ciężka. Od razu wiedziałem, że mam niemałego karpia (jak na taką wędkę). Testowany kij prawdziwy pokaz mocy pokazuje przy brzegu, gdy trzeba podebrać rybę. Nie ma problemu z podniesieniem ryby do powierzchni, ułatwieniem jest także długość czyli 3,6 m. Dłuższy kij bez wątpienia utrudnia walkę z rybą pod samym brzegiem. Mowa o tym, jak podnieść ponad 5-kilorgamową rybę do powierzchni. Dobrych parę minut zajęło nim ujrzałem piękny ogon karpia. Chwilę później ryba leżała już ma macie, a walka dostarczyła mi niesamowitych emocji i wrażeń.

Po wyjęciu ryby nachodzi mnie szybka refleksja o wędzisku. Prawdziwą moc wędzisko Combat pokazało przy brzegu. Wśród zaczepów ryba nie mogła sobie poszaleć, dosłownie była jak na smyczy. Głębokie wygięcie blanku amortyzowało zaciekle walczącą rybę. Teraz dopiero można zobaczyć, na czym polega dobrodziejstwo wędki matchowej.

Ładowanie odległościówki

Przeprowadzone testy na sucho zobrazowują prace wędki. Naprawę solidne naprężenia nie są szczególnie niebezpieczne. Kij bardzo ładnie się ładuje, przenosząc naprężenia aż po rękojeść. Ciężar wędziska także nie jest wygórowany, dzięki temu bardzo przyjemnie można łowić nawet kilka godzin i nie odczuwa się zmęczenia ramienia, ma to znaczenie np. w czasie łowienia w rzece. Na wodach stojących jest nieco inaczej - wędka najczęściej leży na podpórkach. Wracając do testowania, wędka znakomicie sprawdziła się w trakcie holowania linów, ryb bardzo wymagających. Tutaj każde branie trzeba wykorzystać, ponieważ na kolejne być może trzeba będzie czekać wiele godzin. Holowanie linów to wyższa szkoła jazdy, ze względu na sporą ilość zaczepów w łowisku. Podwodne przeszkody to naturalne miejscówki zielonych piękności. W takcie testów udało mi się wyjąć parę pięknych ryb. Wędka spisywała się znakomicie, nawet w ekstremalnych warunkach. Łowionymi rodzynkami były wszędobylskie karasie, które łapczywie brały na małe przynęty. Nie były to jednak rybki wielkości dłoni, a ryby przekraczające pół kilograma, a nawet kilogram.

Podsumowując, wędka spełniła swoje zadanie, pozwoliła połowić wiele pięknych ryb i cieszyć się udanymi holami. Spełniła swoje zadanie w 100%!

Marcin Kostera