Testerzy relacjonują

X-treme Zander na sandaczach

SPIS TREŚCI

Późnojesienne spinningowanie sandaczy ma w sobie coś niezwykłego i magicznego; coś, co sprawia, że jesteśmy w stanie wytrwać długie godziny w niewygodnej pozycji na łodzi, zewsząd otoczeni posępnym krajobrazem, ołowianą wodą i ciemnymi chmurami nad głową.

Listopadowa aura nie sprzyja chandrze, nie pomaga zapomnieć o troskach. Co zatem sprawia, że mimo tych przeciwności fundowanych przez Matkę Naturę, czekamy na ten czas z utęsknieniem i niecierpliwością? Łowienie sandaczy jest dla mnie czymś wyjątkowym. Tutaj nie ma mowy o przypadku, czy to w kwestii doboru sprzętu, odpowiedniego ustawienia łodzi, czy też podczas wyboru łowiska. W wielu przypadkach, jeśli tylko pozwolimy sobie na choćby najmniejszy kompromis, z góry będziemy skazani na przegraną.

Chwile wytchnienia

Sandacz to wzorcowy detalista i nie ma chyba spinningisty, który by się o tym nie przekonał. Niby trafiamy na idealne warunki, pogodę i rybne łowisko, a ryb jak nie było tak nie ma na rozkładzie. Kombinacje z przynętami również nie przynoszą efektu, aż w końcu odkrywamy klucz do sukcesu i schodzimy z masą główki dżigowej z 12 g na 10 g… Woda się otwiera. Owe dążenie do przechytrzenie drapieżnika jest właśnie tym, co pozwala nam zapomnieć o całym świecie, zostawionym za sobą na brzegu. Nie dziwi więc fakt, iż dosłownie każda okazja do wypłynięcia na sandacze jest dla mnie zapowiedzią przygody i nie trzeba mnie namawiać.

Wyjazd i zmiana łowiska

Nie inaczej było pewnej listopadowej niedzieli. Telefon od mojego towarzysza wypraw wędkarskich bardzo mnie ucieszył, i to tym bardziej, że z ogromną niecierpliwością czekałem na okazję do zapoznania się z nowym zestawem sandaczowym, a dokładnie wędziskiem Dragon X-treme Zander 35, 2.10 m i c.w. 10 – 35 g oraz plecionką Dragon Guide Pro Visio 0,16 mm.
Początkowo planowaliśmy pływać po nam dobrze znanym łowisku, ale jako że ostatnimi czasy populacja sandacza na tej wodzie znacznie zmalała, więc zdecydowaliśmy się na łowisko alternatywne. Wybór padł na pobliski, duży zbiornik zaporowy, słynący dotąd z dużych szczupaków i okoni, oficjalnie natomiast sandacza było w nim jak na lekarstwo. Jednak od pewnego czasu dochodziły nas słuchy, że sytuacja uległa znacznej poprawie, dlatego też zdecydowaliśmy się na ten zbiornik, ale i tak bez większego entuzjazmu.
O godzina 9:30 meldujemy się na łowisku. Niestety, pesymistyczny nastrój nas nie opuścił, a dodatkowo pogłębiła go pogoda - liczyliśmy na typowo listopadową scenerię, a zastaliśmy piękny, słoneczny niemalże wrześniowy poranek. A to pech! Nie dość, że nie byliśmy pewni opinii o rybostanie łowiska, to jeszcze ta pogoda… sprzyjająca zdecydowanie spacerom, niż łowieniu mętnookich. Męska decyzja i po chwili rozpakowaliśmy sprzęt, szybkie wodowanie pontonu i już jesteśmy na wodzie.



Nie był to nasz pierwszy raz na tym zbiorniku, więc mniej więcej znaliśmy topografię dna. Nigdy jednak nie analizowaliśmy jej pod kątem łowienia sandaczy. Mimo to, dosyć szybko wytypowaliśmy jedno z ciekawszych stanowisk, a mianowicie 9-ciometrowy twardy blat przechodzący dość łagodnie w stromy stok zaczynający się na 10. m, a kończący na prawie 14. m. Do tej pory nie poświęcaliśmy mu większej uwagi, ale ze wszystkich znanych nam miejsc, właśnie to wydawało się najbardziej obiecujące. Ustawiliśmy się standardowo, czyli na głębszej wodzie, tak abyśmy mogli swobodnie sprowadzać nasze przynęty z ,,góry na dół”. Wykorzystując pozostały czas, postanowiłem przyłożyć się do sandaczowych poszukiwań, a początkowe zrezygnowanie odłożyłem na bok, skupiając się na zmuszeniu chociażby jednej ryby do współpracy. W końcu humor mi się poprawił, pomogła w tym świadomość okazji do sprawdzenia skrupulatnie przygotowanego przeze mnie zestawu, a zwłaszcza nowej plecionki i wędziska, które pozytywnie mnie zaskoczyło już w pierwszych rzutach.
Pierwsza rzecz, dosłownie urzekająca od pierwszych machnięć, to doskonałe wyważenie. Wędzisko mimo dzielonej, piankowej rękojeści nie męczy ręki, a jak wiadomo podczas kilkugodzinnego podbijania ciężkich przynęt takie zjawisko jest bardzo powszechne, dla dziesiątek tysięcy wędkarzy być może czymś normalnym. Kolejny pozytyw to niesamowita dynamika blanku, który jest bardzo szybki i cięty. Nawet lżej obciążone gumy czy lekkie koguty są posyłane na znaczne odległości i to bez większego wysiłku z mojej strony.
Bardzo szybko przekonałem się również, że samo wyważenie i moc wędziska to nie jedyne jego atuty. Dobry kij sandaczowy musi być czuły i nie inaczej jest w przypadku X-treme Zandera. Każde dotknięcie gumą dna czy podwodną przeszkodę jest doskonale sygnalizowane na szczytówce, a na dłoni daje się odczuć jako puknięcie. Przelotki położone blisko blanku nie pozwalają nawet na najmniejsze zakłócenie transmisji wszelkich bodźców biegnących od przynęty do naszej dłoni.
Podczas obławiania stoku, zerknąłem na ekran echosondy a dokładnie na odczyt temperatury wody (8 stopni). Intuicja podpowiada mi zmianę obciążenia na lżejszą główkę oraz prowadzenia w wolniejszym opadzie. Na agrafce zawisło 7-centymetrowe kopyto w naturalnych kolorach imitujących płoć, uzbrojone 12-gramową główką dżigową Mustad. Taki zabieg umożliwił mi subtelniejszą prezentację przynęty, co w połączeniu z grubszą plecionką i czułym blankiem wędziska dało mi szansę dokładnego sondowania dna. Mniej więcej w połowie długości stoku wyraźnie dało się wyczuć ,,toczenie” przynęty po większych kamieniach - dokładnie w tym miejscu spodziewałem się ryb.
Plećka Guide Pro Vision Chcę zwrócić Waszą uwagę na linkę. Podczas moich przygotowań do sezonu zawsze, ale to zawsze, mam ten sam problem: Co tym razem nawinąć na kołowrotek? Mój dylemat wydaje się prozaiczny, a sam problem nieco wyolbrzymiony, ale możecie mi wierzyć, że do tej pory za każdym razem korzystałem z innej plecionki i żadna nie sprostała ani moim wymaganiom, ani tym bardziej nie spełniała zapewnień producenta. Podczas tegorocznego sandaczowania postanowiłem wypróbować plecionkę Dragona z serii Guide Pro Vision 0,16 mm koloru żółtego, dobrze widocznego w różnych warunkach świetlnych. Pierwsza rzecz, która mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła, to ochronna powłoka zabezpieczająca linkę przed szkodliwym wpływem czynników zewnętrznych. Już przy samym nawijaniu plecionki na szpulę kołowrotka zauważyłem, że nie zostawia barwnych śladów np. na opuszkach palców, co w produktach innych firm normą nie jest – brudzą palce. Niby nic wielkiego, drobnostka podczas nawijania, ale w praktyce na łowisku ma to ogromne znaczenie, ponieważ owe ślady jednoznacznie świadczą o tendencji do utraty pierwotnej barwy. Guide Pro Vision zgodnie z zapewnieniami producenta wykonana jest z gęstego splotu, co zapewnia jej odpowiednią wytrzymałość, odporność na zmęczenie materiału oraz okrągły przekrój. Nawet w miejscu przecięcia nie widać charakterystycznego rozwarstwiania się. Gęsty splot to nie jedyna zaleta Pro Vision. Linka bardzo dobrze układa się na szpuli kołowrotka. Porównując ją do innych plecionek już na pierwszy rzut oka widać znaczną różnicę. Poszczególne zwoje nie zakleszczają się, co dobrze przekłada się na dalekie rzuty i znacząco zmniejsza ryzyko splątania. Często łowiąc podczas wietrznej pogody linka po zarzuceniu nie zawsze trafia na rolkę kabłąka, a to pierwszy krok do powstania tzw. ,,gniazda”. I owszem, wystarczy ręczne jej naprowadzanie przyswoić sobie jako nawyk, ale w ferworze wędkarskich zmagań nie zawsze się o tym pamięta. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, w przypadku Guide Pro Vision problem ten nie występuję i to zarówno w przypadku lekkich i nieco cięższych przynęt. Na tym polu produkt Dragona zostawia konkurencję daleko w tyle. Przekłada się to na komfort łowienia i skupienie naszej uwagi na przynęcie, jej odpowiednim i celnym podaniu.


 

Kopnięcie w przedramię

Zastanawianie się nad walorami technicznymi X-treme Zanderem i plecionki Guide Pro Vision zdekoncentrowało mnie na tyle, że pierwsze branie (a nastąpiło tam, gdzie się tego spodziewałem), odczułem jako potężne kopnięcie w przedramię. Było ono na tyle silne i niespodziewane, że skwitowałem je mocnym zacięciem, a cały wysiłek w to włożony zachwiał nieco moją równowagą, przez co spadłem z ławki na miękką podłogę pontonu. Jak to w takich chwilach bywa ręka z wędziskiem obowiązkowo została w górze sygnalizując jednocześnie, że na jej końcu coś jest. Salwa śmiechu mojego towarzysza trochę mnie zdenerwowała, ale widok wygiętego kija szybko zamienił ją w grymas niedowierzania. Wróciłem na miejsce i rozpocząłem hol, który bardzo szybko okazał się czystą formalnością. Mocne i tępe szarpnięcia ryby były doskonale amortyzowane przez wędzisko, a jego mocny blank dawał masę frajdy podczas szybkiego pompowania z dużej głębokości. Możecie mi wierzyć, zapas mocy drzemiący w X-treme jest ogromny. Wiedziałem, że nie mam do czynienia z okazem, a raczej z przyzwoitą sztuką. Charakterystyczne "tąpnięcia" wskazywały jednoznacznie na sandacza, ale moja podświadomość przyjmowała je z nieukrywanym niedowierzaniem. Po chwili wszystko było jasne. Na powierzchni ukazał się piękny, prawie 70-centymetrowy gruby sandacz idealnie zacięty w nożyczki. Szybkie podebranie ręką, błyskawiczne uwolnienie nie pozbawione małych komplikacji, krótka sesja fotograficzna i ryba bezpiecznie wróciła do swojego królestwa.
Radość towarzysząca wypuszczaniu sandacza była ogromna. Raz, że udało się przechytrzyć rybę, której obecność w łowisku nie była w żaden sposób potwierdzona, a dwa, nowy zestaw pracował wyśmienicie dając masę frajdy zarówno podczas operowania przynętą, jak i holu. Świetnie wykonanie z dbałością o najdrobniejszy szczegół to w przypadku Dragona nic nowego. Firma zdążyła już nas przyzwyczaić do ponadprzeciętnej jakości swoich produktów, ale mimo to taki szczegół jak choćby zastosowanie przelotek KR ze stajni Fuji stanowi miły dodatek i niespodziankę, zwłaszcza w tej klasie cenowej. Samo wędzisko jest wg mnie idealne właśnie na późnojesienne warunki i szukanie ryb na sporych głębokościach. Doskonałe wyważenie, porażająca czułość i potężna moc blanku to cechy, które w takich, konkretnych okolicznościach są wręcz konieczne. Dragon X-Treme Zander 35 posiada je wszystkie, a w połączeniu z dobrą plecionką Guide Pro Vision tworzy zestaw, który z pewnością sprawdzi się w tego typu łowiskach.

Główne założenia serii X-treme: bardzo szybka akcja (X-Fast); progresywne ugięcie blanku pod obciążeniem, gwarantujące pewny, komfortowy hol i wysoki procent wyholowanych ryb; blanki o ściankach standardowej grubości, ale mniejszej średnicy zewnętrznej; łatwość rzucania lekkim przynętami połączona z możliwością przenoszenia dość dużych obciążeń dynamicznych, czyli użytkowo – szeroki zakres tzw. ciężaru wyrzutowego; ponadstandardowa odporność na przeciążenia i uszkodzenia mechaniczne, zwiększającą długość życia sprzętu.

Łowię tam, gdzie mogę

Tego dnia udało mi się przechytrzyć jeszcze jednego sandacza, znacznie mniejszego, a kilku biorących ryb nie udało się zaciąć. Mimo to uważam, że wypad na łowisko odkryte na nowo udał się w 100%! Gdzie jednak podziała się cała ta magia i aura niesamowitości? Gdzie ten bezmiar ołowianej i bezkresnej wody, otoczonej posępnym późnojesiennym krajobrazem? Widzicie, nie zawsze otrzymujemy to, czego chcemy; nie zawsze jest niedziela i nie zawsze nasze plany i marzenia spełniają się w 100%. W myśl zasady: „Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.” ja ową magię odnajduję w każdej chwili spędzonej z wędziskiem w ręku na poszukiwaniu jednej z najbardziej tajemniczych i trudnych do przechytrzenia ryb. Każda wyprawa na sandacze to dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie i sprawdzian moich umiejętności oraz odpowiedniego dopasowania się do warunków panujących na łowisku. Sam zaś dobór sprzętu, odpowiedniej przynęty i jej prowadzenia stanowi dla mnie swoisty rodzaj rytuału, przeprowadzanego z niezwykłą starannością i dbałością nawet o najmniejszy detal. Efekty bywają różne i każdy z nas niejednokrotnie się o tym przekonał, ale nie to jest najważniejsze. Najistotniejsza jest sama okazja i możliwość zmierzenia się z naszym przeciwnikiem, a sama walka do najłatwiejszych nie należy, co de facto dodatkowo owe zmagania uatrakcyjnia.

Piotr Czerwiński

 

Czytaj więcej o spinningach X-treme tutaj