Jesień to czas najlepszego żerowania sandaczy. Podczas jednej z kolejnych wypraw na zedy w myślach cofnąłem się do okresu, gdy jako młody wiekiem adept wędkarstwa zaczynałem łowić te ryby.
Przypomniałem sobie, jak wówczas mało wiedzieliśmy o sandaczu. Nie trzeba sięgać w zbyt odległe czasy; starsi wędkarze z pewnością pamiętają tamte lata, aby stwierdzić, że każda wędkarska literatura podawała informacje o łowieniu sandaczy na żywca lub filet. O sposobach zbrojenia żywej rybki i wyższości zaczepiania jej za grzbiet ponad inne sposoby zaczepiania dyskutowało się na łowiskach podczas zasiadek. Jeśli mowa była o sandaczu, to w grę wchodziły tylko gruntówka i techniki z nią związane, jednoznacznie uznawane za najskuteczniejsze sposoby łowienia. Tylko nieliczne źródła nieśmiało podawały, że sandacze również można złowić metodą spinningową (na wahadłówkę, obrotówkę). Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że sandacz należy do grupy ryb, które doskonale biorą na sztuczne przynęty. Świadczy o tym bogaty asortyment specjalistycznego sprzętu w tym przynęt, których całe mnóstwo produkuje się pod kątem połowu tej ryby.
Gumy V-Lures
Wśród nich prym wiodą wabiki gumowe, które uważam za najskuteczniejsze i najchętniej atakowane przez sandacze. Cóż, teraz nie wyobrażam sobie sandaczowych żniw bez udziału gumisiów. Od kilku sezonów przynęty Dragon V-Lures, można powiedzieć, że systematycznie dają mi piękne sandacze. Do moich ulubionych należą rippery: Lunatic, Reno Killer, Bandit i Mamba. Alternatywą dla gumy może stać się popularny kogut. Są łowiska i takie dni, gdy ta przynęta w odpowiednich rękach doskonale wykona swoją robotę.