Już za kilka chwil rozpocznie się kolejny sezon trociowy na pomorskich rzekach. Jakie zastanę warunki do łowienia? Będzie wysoka czy niska woda, mróz czy jednak na plusie?
Pytania się mnożą, a jednym z najważniejszych jest odwieczne: jaki sprzęt na trocie? Jedno pytanie o sprzęt, a odpowiedzi wiele. Wszystko zależy od miejsca łowienia w pierwszych dniach sezonu oraz od pogody. Wbrew pozorom, nie ma idealnego kija na trocie. Jestem fanem długich wędzisk, bez względu na obecnie panującą modę na krótkie kije. Według moich doświadczeń minimalna długość „pomorskiego” wędziska powinna zaczynać się od 2.60 m, a kończyć na 3.20 m. Najlepiej się czuję ze spinningiem trzymetrowym i uważam, że jest to najbardziej uniwersalna długość. Jest to moje indywidualne odczucie. Należę do osób o dość słusznym wzroście. Po prostu kiepsko się czuję z czymś, co oparte dolnikiem na bucie niewiele wystaje ponad czubek mojej głowy. Ostatnio podczas wspólnej wędkarskiej wyprawy z Waldkiem Ptakiem miałem okazję pomacać kilka nowych wędzisk, przeznaczonych do różnych technik połowu. Kiedy Waldek wyjął z pokrowca dwumetrowy delikatny kijek, zapytałem przekornie czy jest to podlodówka. Do dziś nie wiem, czy zostałem uznany za wariata (to był taki żart). Taki po prostu jestem.
Nie każdy jednak jest w stanie znieść fizycznie całodniowe machanie długim kijem. Sam boleśnie przekonałem się o tym w minionym sezonie. Oto, co się wydarzyło. Wyjazd z kolegą na letnie trocie. Pobudka, a w zasadzie jej brak, bo ruszamy po pierwszej w nocy. Małżonkom obiecujemy powrót około dwunastej. Nad rzeką jesteśmy przed świtem. Pierwszy napotkany wędkarz trzęsącymi się rękami pokazuje zdemolowany przez potężną rybę sprzęt. Do południa dostajemy jeszcze kilka informacji od znajomych o złowionych lub urwanych pięknych srebrniakach. Jedyna słuszna decyzja: zostajemy. Macham trzymetrowym kijem. Po dziesięciu godzinach łowienia odzywa się stara kontuzja barku. Zaczynam żałować, że nie wziąłem krótszego, lżejszego kija. Potężny spław dodaje jeszcze energii, jednak późnym popołudniem mam już dość. Więcej odpoczywam, niż łowię. Kolega ma lżejszy kij długości 2,70 m i łowi od rana jak w transie. Około dwudziestej zapina rybę życia. W moim życiu łowię długo, ale takiego odjazdu jeszcze nie widziałem. Ruch jednostajnie przyspieszony w kierunku Bałtyku do najbliższego zakrętu i... koniec. Nawet nie raczyła się nam pokazać. Adrenalina. Łowimy do zmroku. Wracamy tak jak obiecaliśmy żonom, czyli po dwunastej, tyle tylko, że w nocy. Jeszcze ze trzy dni po tym maratonie ledwo ruszam prawą ręką. A wystarczyło wrzucić krótszy, lżejszy kij do bagażnika.
Trocie przy -16 ºC
Zima. Dzień wolny od pracy. Na termometrze -16 ºC. Rzeka prawie cała skuta lodem od tygodnia. Kręcę się chwilę w kuchni. Może jednak pojechać? Obecna w domu młodsza część Klanu zdecydowanie odmawia. Dzwonię do kolegi. Trochę marudzi, jednak wyciągam go na wspólną wyprawę. Z trudem znajdujemy odcinek, gdzie można wrzucić przynętę do wody. Ledwo sięgam szczytówką trzymetrowego kija krawędzi przybrzeżnego lodu. Jestem zły, bo w domu leży kij dwadzieścia centymetrów dłuższy. Przydałby się. Kolega ma swój standard, czyli 2,70 m. Za każdym razem, gdy wyciąga przynętę z wody zahacza o krawędź lodu. Po dwudziestu minutach odpuszcza. Mówi do mnie nalewając herbaty z termosu: „Gdy złowisz dwie, to się wezmę do roboty.” A ja na to: "Proszę bardzo." Staję w nowym miejscu.
Pierwszy rzut i jest! Holuję spokojnie. Kolega wytrzeszcza oczy ze zdumienia. Piękny samiec troci. Dociągam go do krawędzi lodu i... co dalej? Kij jest za krótki i za miękki, żeby lądować rybę na lodzie wyślizgiem, czyniąc to jednym ruchem. Dosięgnąć nie ma czym. Chwila szarpania. Ryba odpina się. Szkoda. Rzucam jeszcze raz, żeby pokazać koledze miejsce, gdzie nastąpiło branie. Niewiarygodne, ale siada druga ryba! Jest dużo mniejsza. Znowu podejmuję próbę lądowania wyślizgiem i… jest, mam ją na lodzie. Samiczka liczy sześćdziesiąt centymetrów. Jakbym miał dłuższy i mocniejszy kij mógłby być komplet w dwóch rzutach.
Czy istnieje idealny spinning?
Zawsze byłem przyzwyczajony do jednego wędziska. Kij na troć był dla mnie wędziskiem na każde warunki. Odkąd mam przyjemność testowania sprzętu Dragona, przez moje i moich synów dłonie przeszło w krótkim czasie kilkanaście wędzisk nadających się do łowienia na pomorskich rzekach. Zrozumiałem, że nie ma idealnego kija. Łowiliśmy wędziskami od niskobudżetowych Viperów, poprzez serie Specialist Pro, Guide Select, Nano Force, Team Dragon i póki co na HM-X kończąc. Łowimy na różnych łowiskach. Klan Sulima łowi od Iny po Wieprzę. Dalszych łowisk nie odwiedziliśmy. Do tej pory przynajmniej.
Duże, średnie, małe
Na „moim” terenie według mnie są trzy typy rzek, gdzie można złowić trocie: duże (Rega, Parsęta), średnie (Ina, Wieprza) i małe (Gowienica, Radew, Grabowa, Mołstowa i inne dopływy głównych rzek). Na tych rzekach może być wysoka, średnia lub niska woda. Możemy łowić w mrozie bądź w upale. Przez godzinę lub przez tydzień. Jedni łowią na „wahacze”, drudzy na „obroty”, wielu innych na „woby” czy gumy. Nie polecę Wam dzisiaj konkretnego wędziska na rzekę. Każdy z nas wędkarzy jest inny, łowi inaczej i w różnych warunkach. Dzisiaj wiem na pewno, że nie można ograniczać się do jednego kija.
Na nowy sezon dostałem już dwa nowe wędziska do testów i dlatego już wiem, czym zacznę (gdyż jeszcze nimi nie łowiłem). Gdy je prześmigam, to na pewno opiszę, a także te, które już przeszły przez moje ręce.
Najlepszego w Nowym Roku i spotkania o świcie nad rzeką życzą
Mariusz Sulima & Klan
Więcej o: plecaku TEAM DRAGON, kominie HELLS ANGLERS, wędziskach: Team Dragon, Guide Select, Viper, Magnum, Specialist Pro, HM-X.