Z samego rana byłem budzony przez ojca z którym wybierałem się na rybki.
Po raz kolejny byłem zdziwiony, że dziadka już nie ma w łóżku, ale za każdym razem wiedziałem oczywiście gdzie jest. Oczywiście był już nad wodą z wędką. Wyruszaliśmy najczęściej pod granicę. Dostawałem prostą wędkę ze spławikiem i siadałem w wielkim skupieniu przyglądając się majestatycznie bujającemu się w bużańskich falach spławikowi. Wtedy też często słyszałem opowieści mojego taty, który dorastał nad tą rzeką o dawnych czasach, dawnych rybach i przygodach. Słuchając tych opowieści i łącząc je z opowieściami moich obydwu dziadków, którzy byli wędkarzami z krwi i kości nabierałem wielkiego szacunku do tej rzeki. Obserwowałem jak płynie, od początku zdawałem sobie sprawę, że jest to najpiękniejsza rzeka jaką widziałem. Takiego respektu nie czułem do Wisły, do Odry ani do żadnej innej rzeki. Siedząc tak nad wodą i słuchając nadbużańskiej ciszy, którą co chwila przerywał albo śpiew ptaków, albo wyjścia spławiających się leszczy, podziwiałem dzikość, masywność i duszę Bugu. Wokół rozpościerała się jeszcze poranna mgła, obok przechodzili miejscowi leciwi już wędkarze kierując się w swoje miejsca na których łapią od wielu lat. Gdy chciałem się rozprostować i chwilkę odpocząć wyciągałem wędkę z wody i wbiegałem sobie na szczyt górek znajdujących się nad samym brzegiem. Wdrapywałem się tak na szczyt, stawałem i po prostu patrzyłem... patrzyłem i pochłaniałem widok gęstych nadbużańskich i jakże pięknych lasów. Sięgałem wzrokiem w kierunku granicy a następnie w drugą stronę próbując zlokalizować prom przy plaży.
Zdarzało się także, że na ryby chodziliśmy z drugim dziadkiem, także pod granicę. Dziadek dumnie maszerował z leciwymi już wędziskami i rosyjskimi kołowrotkami. Zawsze byłem pod wielkim wrażeniem jego wędkarskiej kolekcji sprzętu, bo w tamtych czasach nie było tak łatwo dostać dobre haczyki, dobre kołowrotki czy żyłki. Ten dziadek był całą duszą miłośnikiem spławików. Miał swoje jedyne miejsce tuż pod samą granicą, na której znał chyba każdy kamień na dnie i każdy patyk pod powierzchnią wody.
Gdy nadchodził jednak już czas powrotu do domu, zawsze ale to zawsze nie mogłem się już doczekać kolejnego wypadu na spławik z jednym dziadkiem i czekania na powrót ze spinningiem drugiego dziadka. Do końca życia zapamiętam jak dziadek spinningista odprowadzał nas do PKS-u a ja żegnając się z nim prosiłem, by na następny raz jak przyjadę zrobił mi prostą wędkę spinningową. Wtedy dziadek uśmiechał się serdecznie od ucha do ucha i obiecywał, że zrobi, zaś ja uradowany siadałem wygodnie w siedzeniu i z tęsknotą już spoglądałem po raz ostatni na Niemirowskie stare domy, drewniane płoty i piękny mały kościół, który po chwili znikał za szybą Autosana. Jeszcze tylko ostatnie zerknięcie na położoną w oddali wieżę strażniczą i wracałem do swojego normalnego świata, pozostawiając za sobą niezwykły świat.
Minęło od tamtych chwil, ładnych paręnaście lat. A ja zarażony przez obydwu dziadków i tatę wędkarstwem pokochałem jednak spinning. Nie będę tłumaczył dlaczego, ponieważ tego po prostu nie da się opisać tak zwięźle. Czas, który minął wiele pozmieniał. Zmieniłem się zarówno ja, jak i całe otoczenie. Cały ten czas, gdy nie miałem możliwości lub czasu by wybrać się do Niemirowa tęskniłem za nim... Te wszystkie lata przyniosły także niestety śmierć mojego świętej pamięci dziadka spinningisty, który pomimo, że miał już swoje lata to i tak pomimo chorób z chęcią chwytał spinning i maszerował spokojnie nad wody Bugu, w szczególności na lubiany przez niego "przerwaniec". Drugi zaś dziadek, żyje do dziś, jednak wiek i zdrowie już mu nie pozwala na wędkowanie.