W trakcie holu zauważyłem, że drzewa na horyzoncie zaczynają się pochylać, a nad naszymi głowami pojawiła się czarna chmura. Jezioro w kilka chwil pokryły białe grzywy, a to nie przelewki. Zaczęliśmy błyskawicznie wyciągać kotwicę i już po minucie pędziliśmy do najbliższej wnęki w trzcinowisku. Ledwo udało nam się trafić łodzią we wnękę, ponieważ burza rozpętała się na dobre i fala niemal wlewała się przez burtę. Spędziliśmy w lesie dobre 15 minut, aż przestało padać. Po burzy niemal natychmiast wróciliśmy na łowisko i kontynuowaliśmy łowienie.
Szczupaki jakby się ożywiły i brały wyraźnie lepiej, jednak średnia wielkość ryb nie przekraczała 70 cm. Erik zaproponował, żebyśmy spróbowali zapolować na sandacze. Zgodziłem się niemal natychmiast. Zakotwiczyliśmy łódkę na twardszym blacie i rozpoczęliśmy agresywne jigowanie.
Po chwili usłyszałem suchy trzask łamanej wędki. Kiedy się odwróciłem zobaczyłem wędzisko Erika złamane w połowie części szczytowej. Powiedział, że przy próbie odstrzelenia gumy z trzciny główka trafiła w blank. To musiało się tak skończyć. Na szczęście mój kompan miał dodatkowy kij i już po chwili łowiliśmy dalej.
Nie minęło nawet 10 minut, kiedy na wędce kolegi nastąpiło agresywne branie. Czyżby sandacz!? Wyciągnąłem przynętę z wody i obserwowałem poczynania kolegi. Ryba pięknie murowała aż do samej łodzi. Wygięta w pałąk wędka świadczyła o ładnej sztuce. W końcu zobaczyliśmy pod powierzchnią pięknego sandacza o masie około 4 kg. Erik aż podskoczył z radości. To jego pierwszy w życiu sandacz i od razu taki piękny!
Szczęśliwą przynętą okazał się 7 cm PHANTOM. Do końca dnia dołowiliśmy jeszcze kilka mniejszych sandaczy, okoni i szczupaków.