Jak co roku - niezmiennie - przyszła jesień. Niby nic w tym dziwnego, jednak tegoroczna jesień zaskakuje chyba każdego swoją obecnością w grudniu i styczniu.
Osobiście nigdy nie przepadałem za tą porą roku pod względem wędkarskim. Nigdy nie miałem szczęścia do ryby w tym okresie, pomimo że całkiem dobrze powodziło mi się wiosną oraz latem. Gdy przychodziła ta szara pora roku, po prostu głupiałem. Nie miałem najmniejszego pojęcia, gdzie szukać ryby, mimo pewnego stopnia wiedzy i oczytania. Wszelakie internetowe czy prasowe podpowiedzi wyglądały pięknie i ochoczo jedynie podczas czytania. Nad woda jednak cisza... Bezrybna cisza.
Jesienią ubiegłego roku znalazłem nowego partnera na wędkarskie wyprawy. Początkującego spinningistę i zarazem mojego niedawnego sąsiada. Od początku wiedziałem, że dobrze by było wprowadzać go jednak w tę piękną metodę wędkarską z choćby najmniejszymi oraz zachęcającymi osiągnięciami w postaci okonków czy niewymiarowych szczupaczków, które dają jakieś tam doświadczenie i obycie z wodą. Wyruszaliśmy głównie na podlaską Narew. Niestety jednak wyników nie było ani widać, ani słychać.
Przyszły pierwsze przymrozki i chłodniejsze noce. Po kolejnych porażkach nad wodą zdecydowałem, że udamy się na oddaloną o około 70-80 km Wiznę i tamtejszą Narew. Ten odcinek rzeki zagospodarowany jest już nie przez PZW, lecz Gospodarstwo Rybackie Łomża, na które zdobyliśmy specjalne zezwolenia.
Wyruszyliśmy we trzech, wspólnie z początkującym, "byłym" sąsiadem oraz jego bratem. Drogę wręcz przeskoczyliśmy. Na miejscu dopadła mnie chwila niepewności spowodowana nieznajomością tutejszych miejsc, ale do głowy wpadła mi informacja uzyskana od doświadczonego kolegi o ciekawym miejscu. Po krótkiej naradzie zmierzaliśmy już do miejsca finalnego, tuż nad sam brzeg tej pięknej rzeki.
Pierwsze wrażenie niesamowite! Narew jest o wiele szersza i potężniejsza, niż górne odcinki przed wpływem Biebrzy, które znam. Ogromne, niezmeliorowane zakręty, zielone lasy nad samym brzegiem, strome i piaszczyste skarpy... Coś niesamowitego. Zachęceni widokiem od razu montujemy zestawy i wykonujemy pierwsze rzuty.
Brat kolegi, który był kierowcą i zabrał się nas na wyprawę, z uzbieranych suchych gałęzi rozpalił ognisko. W ten wietrzny dzień okazało się ono strzałem w przysłowiową "dziesiątkę".
Jakież było moje zdziwienie, gdy zarzucając 20-gramową główkę z lunatic'em na haku musiałem odczekać paręnaście sekund na puknięcie o dno... Pierwszy raz łowiłem na tak głębokim odcinku rzeki. Pierwsze 3 rzuty oczywiście metodą sandaczowego opadu i rzeka dała mi pierwszą lekcję pokory... Kolejne przynęty i metry plecionki hm 62 zostają w podwodnych drzewach i gałęziach, a moja frustracja powoli rosła. Po kilkudziesięciu rzutach i dokładnym opukiwaniu dna zacząłem poznawać jego ukształtowanie i dochodzić do wprawy w "nie pozbywaniu się przynęt".
Parę godzin biczowania, zmieniania przynęt i obciążenia nie przyniosło najmniejszego efektu. Zrezygnowani wracamy do palącego się ogniska. Wyciągamy kanapki, konserwy i przyrządzamy przepyszne, surwiwalowe jadło na żywym ogniu.
Pomimo wędkarskiej porażki humory dopisują, a ognisko skutecznie nagrzewa przewiane nogi, ręce i głowy. Postanowiliśmy dokończyć trunki, które nabyliśmy w sklepie i powrócić do domu.
Parę kilometrów w stronę Białegostoku ujrzeliśmy z daleka powiewającą polską flagę na wzgórzu. Zachęceni i zainteresowani przytrzymaliśmy się na paręnaście minut w celu sprawdzenia tego miejsca. Zaparkowaliśmy auto pod sporą górką i wdrapaliśmy się na nią po schodach. Wiatr w tym miejscu wyjątkowo skutecznie wyciskał łzy z oczu.
Gdy weszliśmy na górę, naszym oczom ukazały się ruiny bunkra oraz piękny pomnik z tablicami informacyjnymi obok.
W tym właśnie miejscu podczas II Wojny Światowej odbyła się jedna z najbardziej niesamowitych bitew w Polsce - "pod Wizną" znana także jako "Polskie Termopile". Swój finał miała właśnie na tym wzgórzu, w tym bunkrze...
Trudno współczesnemu człowiekowi uwierzyć, że około 720 polskich żołnierzy pod dowództwem Władysława Raginisa walczyło z 42 tysięczną i lepiej uzbrojoną armią niemiecką. Zaś sam Raginis widząc nieuchronną porażkę poświęcił swoje życie rozrywając się granatem w tym bunkrze...
Spojrzałem na okolicę i zastanowiłem się ile tajemnic i historii zawierają w sobie okoliczne drzewa czy płynące u podnóża góry Narew i Biebrza... Od tej pory zupełnie inaczej patrzyłem na te rejony. Można powiedzieć, że widziałem je "oczami historii".
Wróciłem do domu, jednak resztę drogi byłem znacznie spokojniejszy i zamyślony.
Po dosyć niedługiej przerwie postanowiliśmy po raz kolejny wyruszyć w dopiero co poznany rejon Wizny. W trochę rozbudowanym składzie, tym razem z 3 wędkującymi znaleźliśmy się w tej samej lokalizacji co ostatnio. Pogoda troszkę lepsza, zdecydowanie chłodniejsza. Standardowo rozpalamy ognisko, które nadaje charakteru naszym wyprawom i jest miejscem odpoczynku. Tym razem już trochę lepiej doposażeni m.in. w cebulę, chleb, większą ilość konserw, rozpoczęliśmy wędkowanie. Narew jednak po raz kolejny nie chciała z nami współpracować i jedynie raz poczułem na kiju delikatne puknięcie podczas opadu.
Po raz kolejny schodzimy więc "na tarczy". Takie życie i taka już chyba dola wędkarza. Rzeka do łaskawych nie należy. Trzeba jednak wychodzić swoje i oswoić się z pięknymi burtami oraz każdą rynną w głębinach. Ponownie zasiadamy przy ognisku. A po jedzeniu, pokonani przez rzekę wsiadamy do auta.
Jesień nigdy mi nie służyła i chyba nieprędko to się zmieni. Wielkim plusem za to jest to, że będę miał co wspominać, ponieważ nasze ogniska były wyjątkowe a widoki zapierały dech w piersiach. Kto wie... Może kiedyś w końcu uda się wdać w łaski Pani Narwi i wrócić nam będzie dane "o rybie"...
Bartek "Beny" Radź