Pierwsze wrażenie niesamowite! Narew jest o wiele szersza i potężniejsza, niż górne odcinki przed wpływem Biebrzy, które znam. Ogromne, niezmeliorowane zakręty, zielone lasy nad samym brzegiem, strome i piaszczyste skarpy... Coś niesamowitego. Zachęceni widokiem od razu montujemy zestawy i wykonujemy pierwsze rzuty.
Brat kolegi, który był kierowcą i zabrał się nas na wyprawę, z uzbieranych suchych gałęzi rozpalił ognisko. W ten wietrzny dzień okazało się ono strzałem w przysłowiową "dziesiątkę".
Jakież było moje zdziwienie, gdy zarzucając 20-gramową główkę z lunatic'em na haku musiałem odczekać paręnaście sekund na puknięcie o dno... Pierwszy raz łowiłem na tak głębokim odcinku rzeki. Pierwsze 3 rzuty oczywiście metodą sandaczowego opadu i rzeka dała mi pierwszą lekcję pokory... Kolejne przynęty i metry plecionki hm 62 zostają w podwodnych drzewach i gałęziach, a moja frustracja powoli rosła. Po kilkudziesięciu rzutach i dokładnym opukiwaniu dna zacząłem poznawać jego ukształtowanie i dochodzić do wprawy w "nie pozbywaniu się przynęt".
Parę godzin biczowania, zmieniania przynęt i obciążenia nie przyniosło najmniejszego efektu. Zrezygnowani wracamy do palącego się ogniska. Wyciągamy kanapki, konserwy i przyrządzamy przepyszne, surwiwalowe jadło na żywym ogniu.
Pomimo wędkarskiej porażki humory dopisują, a ognisko skutecznie nagrzewa przewiane nogi, ręce i głowy. Postanowiliśmy dokończyć trunki, które nabyliśmy w sklepie i powrócić do domu.
Parę kilometrów w stronę Białegostoku ujrzeliśmy z daleka powiewającą polską flagę na wzgórzu. Zachęceni i zainteresowani przytrzymaliśmy się na paręnaście minut w celu sprawdzenia tego miejsca. Zaparkowaliśmy auto pod sporą górką i wdrapaliśmy się na nią po schodach. Wiatr w tym miejscu wyjątkowo skutecznie wyciskał łzy z oczu.
Gdy weszliśmy na górę, naszym oczom ukazały się ruiny bunkra oraz piękny pomnik z tablicami informacyjnymi obok.