Po obiedzie następuje apogeum brań. Łowimy aż 9 troci, z czego cztery ponad 3 kg! Co za wspaniały dzień. Niestety dla Johana już ostatni na trociach. Musi wracać do domu. Ja na szczęście mam jeszcze trochę wolnego. Dzień później zjawiam się ponownie w tym miejscu. Wiatr się nie zmienił, więc moje szanse są spore. Zaczynam jednak tracić ryby. Coś jest nie tak. Po 2 godzinach mam na koncie cztery brania i cztery spady! Na moje usta cisną się brzydkie słowa. Wszystko robię dobrze, zacinam w tempo, holuję spokojnie, a mimo to nie widzę nawet żadnej z ryb. W końcu piąte branie kończy się szczęśliwie. Troć jest delikatnie zapięta na zewnątrz pyska. Dziś pewnie nie są zbyt chętne i dotykają przynętę zamkniętym pyskiem. Cóż, tak bywa. Łowię jednak dalej.
W końcu los się odwraca. Po kolejnym rzucie mam potężne branie. Zacięcie jest tu zbędne. Ryba odjeżdża na hamulcu około 10 metrów. Wiem, że jest duża. Teraz holuję z najwyższą ostrożnością. Kiedy mam rybę przy nogach, te zaczynają mi drżeć. Dawno nie miałem na haku takiej troci! Ryba odjeżdża jeszcze trzy razy, zanim łapię ją za ogon. Jest!!! Mój okrzyk słychać chyba na drugiej stronie wyspy! Skala zatrzymała się na 5 kg. Siadam na brzegu, żeby opanować emocje. Tak naprawdę wystarczy mi wrażeń na dziś, ale kątem oka widzę spław troci blisko brzegu. Cóż, trzeba wracać do wody. Jeszcze nie wiem, że ten dzień zaliczę do najlepszych. W ciągu 2 godzin łowię jeszcze 6 ładnych troci! Jestem szczęśliwy.
Następne wyprawy nie były już tak udane. Niedługo zaczynamy jednak sezon łososiowy i mam nadzieję, że będzie on równie dobry, co ten trociowy.
Pozdrawiam!
Johana Bjelkendal; TEAM DRAGON SWEDEN