Nasz Islandzki Team nie próżnuje. Mimo, że w tym kraju niemal na każdym wędkowaniu wędkarz poza rybami musi się zmagać z trudnymi warunkami pogodowymi, nie odstrasza to zapalonych wędkarzy. Tym razem dostaliśmy ciekawą relację z wyprawy na jeziorowe pstrągi.
- Data: 12 kwietnia 2012
- Wędkarze - Arek Kotecki ”guide” i Andrzej Sztandera - kolega, uczestnik wielu wypraw.
- Pogoda –typowa dla Islandii. Śnieg i -4 stopnie, wiatr...jednym słowem ponuro i nieciekawie.
- Cel - pstrąg i troć jeziorowa.
- Łowisko -jezioro Eidavatn.
Pobudka następuje około 4:30. Rzut oka za okno. To, co się za nim dzieje raczej nie nastraja optymistycznie. Niebo zachmurzone, spora fala na fiordzie, wieje jak diabli. Termometr wskazuje 4 stopnie na minusie. Dodatkowo humor poprawia [ ;) ] padający śnieg...Co tam! Może będzie lepiej na łowisku? To przecież Islandia i pogoda może się szybko zmienić! Byle nie na gorsze...
Mimo kiepskiej pogody wyruszamy w dobrych nastrojach i pozytywnie nastawieni. W czasie jazdy humory są już niestety w dużo gorszym stanie. Jest -7 stopni i mocno padający śnieg. Tylko znajomość zwyczajów i zachowań ryb w jeziorze Eidavatn powstrzymuje nas od zawrócenia z drogi! Pstrągi i trocie w tym jeziorze lubią taka pogodę. Zwłaszcza duże sztuki są wtedy aktywne i dość intensywnie żerują po zejściu lodu z powierzchni wody, co nastąpiło około tygodnia temu.
Eidavatn. Jest to bardzo piękny i dość duży zbiornik otoczony górami, wiec dotarcie do niego nie jest proste. Najlepiej mieć auto z 4WD i pod ręką kogoś, kto dobrze zna okolicę. Ilość ryb w jeziorze rekompensuje jednak wszelkie przeciwności. Występuje tu bardzo duża i zdrowa populacja pstrąga i troci, a także palie jeziorowe. Jest więc co łowić. Średnio łowione tu pstrągi to sztuki pomiędzy 30-40 cm, jednak złowienie “brazowej”50-tki, a także spotkanie z ryba 60cm i większą nie jest w tej wodzie czymś nadzwyczajnym. Wędkuję tu od paru ładnych lat, wiec słowa te są poparte wiedzą, doświadczeniem i WYNIKAMI!
Widok jeziora sprawia, że zapominamy o mrozie. Tafla wody w otoczonej stromymi skalami, wąskiej i dość głębokiej zatoce marszczy tylko lekka falka. Na dole prawie nie czuć wiatru przelatującego górą. Panuje tu wszechobecna cisza, przerywana tylko od czasu do czasu krzykiem czarnego nura i odgłosami przelatujących grup dzikich gęsi. Nagle następuje uśmiech na twarzy i ciepełko na sercu. Widzę wyjście ładnej ryby. Ten widok sprawia, że zapominam o pięknie otaczającej mnie przyrody i zaczynam przygotowywać sprzęt.
Moja wędka to ulubiona HM-ka 72 2,45m i kołowrotek DRAGON Fishmaker 1125i FD z żyłką 0,17 / 3,2kg wytrzymałości. Mam tez kilka Salmo Hornetów 4,5cm oraz pomorskie wahadłówki Karlinki o masie do 8g. Moim skromnym zdaniem jestem dość dobrze przygotowany, jednak sprzęt to nie wszystko, a z rybami nigdy nic nie wiadomo, jak brać wędkarska wie ;).
Schodzimy nad wodę. Na początek wybieram 8g miedzianą wahadłówkę. Zatoka w tym miejscu jest dość wąska i można wykonywać rzuty pod drugi brzeg. Warto prowadzić przynętę poprzez wodę naprzemian płytką, głęboką i płytką. Andrzej jest około 15m ode mnie, uzbrojony w podobny do mojego zestaw. Wykonujemy pierwsze rzuty. Wiatr jest przeciwnikiem dalekich rzutów; zwłaszcza jeśli łowimy lekkimi przynętami, jednak kijek HM 72 w połączeni z bocznym wymachem pozwalają na osiąganie znacznych odległości. Łowimy juz około 1,5 godz i niestety brak wyników nie licząc trzykrotnego odprowadzania przynęty pod same nogi przez 30-35 cm ryby. Dla mnie to sygnał, że cos jest nie tak. Widzę przecież wyjścia ryb, czuję poskubywania przynęty i widzę odprowadzenia. Ryby albo robią to z ciekawości, albo ja coś źle robię. Zmieniamy wahadełka na woblery. Zmusza nas to także do zmiany miejsca. Przechodzimy na drugą stronę zatoki. Woda pod brzegiem ma około 1 m. Biegnie tędy głęboka na 4 m rynna, długa na około 50-60m. W drugim rzucie Andrzej ma mocne uderzenie i w następnej sekundzie piękna ryba robi metrową święcę w powietrze! Chwila ciężkiej walki, daleki odjazd i....luźna żyłka. Każdy z nas zna to uczucie. Pozostawiamy to bez komentarza. Mija kolejne 30 min. U mnie wielkie NIC. W chwili, gdy myślę co jest nie tak, coś chce wyrwać wędkę z rąk Andrzeja. Podbiegam i widzę pięknego pstrąga. Na oko ma 40-45cm. Ryba kręci młynki pod powierzchnią krystalicznie czystej wody. Żyłka cicho śpiewa na lekkim wietrze. Terkot hamulca jest dla wędkarza jak piękna muzyka. Pstrąg z całą mocą robi odjazd i niespodziewanie zawraca. Jest bardzo silny. Walka trwa juz jakieś 5 minut i...historia się powtarza. Luz na wędce! Andrzej siada na kamieniu. Ręce mu się trzęsą... To juz dzisiaj drugi, ładny pstrąg, który zwyciężył. U mnie ciągle nic. Cóż, czasem tak bywa.
Mija jakiś czas i... wędka Andrzeja znów wygięta w łuk! Sekundę później... prosta! Podchodzi do mnie i mówi: „Dość ! coś jest nie tak ! Coś jest źle!” Robimy przerwę i myślimy. Burza mózgów owocuje. Dochodzę do wniosku, że kotwiczki woblerków są za małe. Postanawiamy zmienić je na większe. Pstrąg 40-45cm ma przecież bardzo duży i twardy pysk. Ryby Andrzeja po prostu były tylko zaczepione, nie zacięte. Jak postanowione tak zrobione. Zdejmuję kotwiczki z większego woblera i zakładam je do malucha. Zobaczymy... 5-7 rzutów później słyszę Andrzeja: „No teraz mu nie odpuszczę - Siedzi!” Podbiegam z podbierakiem i po dość krótkiej, lecz zaciętej walce piękna, brązowa ryba ląduje na brzegu. Mierzymy... 52cm! To życiówka Andrzeja! Pomysł ze zmianą kotwiczek był trafiony w 10-tkę. Ryba była podręcznikowo zapięta za górną szczękę. Przepięknie ubarwiona i, jak można by się spodziewać po zimie, wcale nie chuda i w świetnej kondycji. Szeroki uśmiech do aparatu i... do zobaczenia. Czy potrzeba jeszcze czegoś do szczęścia?
Po kolejnej zmianie miejsca i ja mam potężne uderzenie. Musze uważać. Żyłka 0,17 nie pozwala na zbyt wiele. HM-ka w takich chwilach pokazuje jednak po co została stworzona! Hamulec Fishmakera wspaniale kontroluje szaleństwa ryby. Ta walczy głęboko i do ostatniej chwili jej nie widzę. To bardzo wymagający przeciwnik. Po szarpnięciach ryby wiem że to sztuka w granicach 45cm. Po kilkuminutowym ciężkim holu Andrzej podbiera rybę. To też “brązowy” pstrąg. Miarka pokazuje równo 52cm! Takie same kolory, rozmiar, wszystko! Bliźniaki ! Zdjęcie, buzi i do wody! Nasze niepisane zasady mówią, że ryby 50cm i więcej zawsze wracają do wody. ZAWSZE!
W dobrych nastrojach łowimy dalej. Tym razem szczęście dopisuje mi. Cztery ryby schodzą mi po krótszej lub dłuższej walce. Jedna wygrywa pod samymi nogami. Wszystkie oceniam na około 40cm i więcej. Dwie z nich przegrywają jednak walkę i pozują do zdjęć.
Obaj z Andrzejem czujemy się wędkarsko spełnieni. W sumie złowiliśmy 4 ryby (2 razy 52,48 i 46cm) powyżej 45cm. Stoczyliśmy 7 przegranych pojedynków z walecznym przeciwnikiem. Pojedynek z pogodą był jednak jak walka z wiatrakami. Przemarznięci, ale szczęśliwi postanawiamy zakończyć dzisiejszy dzień nad pięknym jeziorem Eidavatn. Dodam tylko jeszcze, że takie rezultaty nie są niczym niezwykłym dla ludzi,którzy łowią w krystalicznie czystych, pełnych wspaniałych ryb wodach rzek i jezior wschodniej Islandii
Arkadiusz Piotr Kotecki, Team Dragon Islandia