Moja wędka to ulubiona HM-ka 72 2,45m i kołowrotek DRAGON Fishmaker 1125i FD z żyłką 0,17 / 3,2kg wytrzymałości. Mam tez kilka Salmo Hornetów 4,5cm oraz pomorskie wahadłówki Karlinki o masie do 8g. Moim skromnym zdaniem jestem dość dobrze przygotowany, jednak sprzęt to nie wszystko, a z rybami nigdy nic nie wiadomo, jak brać wędkarska wie ;).
Schodzimy nad wodę. Na początek wybieram 8g miedzianą wahadłówkę. Zatoka w tym miejscu jest dość wąska i można wykonywać rzuty pod drugi brzeg. Warto prowadzić przynętę poprzez wodę naprzemian płytką, głęboką i płytką. Andrzej jest około 15m ode mnie, uzbrojony w podobny do mojego zestaw. Wykonujemy pierwsze rzuty. Wiatr jest przeciwnikiem dalekich rzutów; zwłaszcza jeśli łowimy lekkimi przynętami, jednak kijek HM 72 w połączeni z bocznym wymachem pozwalają na osiąganie znacznych odległości. Łowimy juz około 1,5 godz i niestety brak wyników nie licząc trzykrotnego odprowadzania przynęty pod same nogi przez 30-35 cm ryby. Dla mnie to sygnał, że cos jest nie tak. Widzę przecież wyjścia ryb, czuję poskubywania przynęty i widzę odprowadzenia. Ryby albo robią to z ciekawości, albo ja coś źle robię. Zmieniamy wahadełka na woblery. Zmusza nas to także do zmiany miejsca. Przechodzimy na drugą stronę zatoki. Woda pod brzegiem ma około 1 m. Biegnie tędy głęboka na 4 m rynna, długa na około 50-60m. W drugim rzucie Andrzej ma mocne uderzenie i w następnej sekundzie piękna ryba robi metrową święcę w powietrze! Chwila ciężkiej walki, daleki odjazd i....luźna żyłka. Każdy z nas zna to uczucie. Pozostawiamy to bez komentarza. Mija kolejne 30 min. U mnie wielkie NIC. W chwili, gdy myślę co jest nie tak, coś chce wyrwać wędkę z rąk Andrzeja. Podbiegam i widzę pięknego pstrąga. Na oko ma 40-45cm. Ryba kręci młynki pod powierzchnią krystalicznie czystej wody. Żyłka cicho śpiewa na lekkim wietrze. Terkot hamulca jest dla wędkarza jak piękna muzyka. Pstrąg z całą mocą robi odjazd i niespodziewanie zawraca. Jest bardzo silny. Walka trwa juz jakieś 5 minut i...historia się powtarza. Luz na wędce! Andrzej siada na kamieniu. Ręce mu się trzęsą... To juz dzisiaj drugi, ładny pstrąg, który zwyciężył. U mnie ciągle nic. Cóż, czasem tak bywa.
Mija jakiś czas i... wędka Andrzeja znów wygięta w łuk! Sekundę później... prosta! Podchodzi do mnie i mówi: „Dość ! coś jest nie tak ! Coś jest źle!” Robimy przerwę i myślimy. Burza mózgów owocuje. Dochodzę do wniosku, że kotwiczki woblerków są za małe. Postanawiamy zmienić je na większe. Pstrąg 40-45cm ma przecież bardzo duży i twardy pysk. Ryby Andrzeja po prostu były tylko zaczepione, nie zacięte. Jak postanowione tak zrobione. Zdejmuję kotwiczki z większego woblera i zakładam je do malucha. Zobaczymy... 5-7 rzutów później słyszę Andrzeja: „No teraz mu nie odpuszczę - Siedzi!” Podbiegam z podbierakiem i po dość krótkiej, lecz zaciętej walce piękna, brązowa ryba ląduje na brzegu. Mierzymy... 52cm! To życiówka Andrzeja! Pomysł ze zmianą kotwiczek był trafiony w 10-tkę. Ryba była podręcznikowo zapięta za górną szczękę. Przepięknie ubarwiona i, jak można by się spodziewać po zimie, wcale nie chuda i w świetnej kondycji. Szeroki uśmiech do aparatu i... do zobaczenia. Czy potrzeba jeszcze czegoś do szczęścia?