Wyobraźmy sobie górską rzekę pstrągową czystą jak kryształ, czyste żwirowe dno, na którym dostrzeżemy prawie wszystko. Stajemy nad rzeką, rzucamy pod przeciwległy brzeg i sprowadzamy przynętę, drgający woblerek obserwujemy bez mrugnięcia okiem w pełnym skupieniu, kątem oka widzimy cień przesuwający się dokładnie w linii przynęty - to lorbas, który wypływa na środek rzeki i wraca do swojej kryjówki. Powtarzamy rzut, raz za razem i ciągle to samo. Myślimy wtedy jak przechytrzyć tego cwaniaka, a na usta ciśnie się jedno: MIAŁEM WYJŚCIE!
Winna przynęta?
Dlaczego ryby oglądają tylko nasze przynęty i czemu ich nie atakują? Jest cała masa czynników takich jak pogoda, przejrzystość wody, jej poziom i wiele innych. Wini się na ogół przynętę i nieraz tak jest, najzwyczajniej trzeba powiedzieć, że przynęcie czegoś zabrakło, jakiegoś niuansu, co zadecydowało, że drapieżnik wyczuł podstęp.
„Wyjście”, czyli odkrycie się naszego przeciwnika i odkrycie miejsca jego przebywania powinno już nas cieszyć, wszak to potwierdzenie dobrego wyboru przynęty i tego powinniśmy się trzymać. Na tym jednak nasz sukces nie musi się kończyć. Teraz warto powiedzieć kilka słów o rybach i ich reakcji na sztuczne przynęty. Najbardziej kapryśni podwodnego świata to dwie najpiękniejsze ryby, czyli pstrąg i okoń. Na podstawie obserwacji tych ryb opowiem o rasowaniu przynęt. Zasada, którą kieruję się w połowie tych dwóch gatunków to wyjątkowa dbałość o szczegóły. Z tego, co zaobserwowałem i co sprawdziło mi się wiele razy jest to, że im większa przynęta tym bardziej staranie powinna być wykonana. Chodzi o najdrobniejsze szczegóły, może to być oko na przynęcie, kolorowy brzuszek, namalowana łuska czy chwościk na kotwiczce. W przypadku małych przynęt, które ryba atakuje, moim zdaniem kierując się raczej odbiorem drgań linią boczną, ponieważ na woblerku czy dwucentymetrowej gumce ciężko o kolorowe szczególiki i moim zdaniem głównie z tego powodu często mamy na delikatnych zestawach przyłowy dużych ryb.