To jest płytkie łowisko; średnia głębokość wynosi 1,5 m, najgłębszy dołek ma ok. 3,0 m. Na pierwszy ogień wybieram najpłytszą część. Slider to ten typ przynęty, którą można posyłać na bardzo duże odległości; tam, gdzie nie docierają inne wabiki. Przynętę prowadzę bardzo wolno, co polega na cyklicznym, dwukrotnym szarpaniu wędziskiem i chwilowym zatrzymaniem przynęty. Szarpnięcia są niezbyt energiczne, raczej delikatne, powoduje to nieznaczne odejścia przynęty na boki, co ryby kojarzą z łatwą zdobyczą.
Pierwsze rzuty wykonuję Sliderem imitującym okonia, w wersji pływającej. Szybko mam pierwsze branie - zacięcie, krótki hol i holuję szczupaczka okołowymiarowego. Rybę odhaczam jeszcze w wodzie, nie połknęła przynęty głęboko. Zmieniam miejsce, wkrótce kolejne branie - chyba tak mnie zaskoczyło, że nie zareagowałem na czas i ryba schodzi. Kolejne rzuty pozostają bez brań, więc zmieniam miejsce. Przynętę prowadzę jeszcze wolniej, tzn. dokładam sekundę w fazie postoju przynęty - dwa szarpnięcia i 3 sekundy zatrzymania. Chyba zadziałało, bo czuję konkretne uderzenie i od razu zaczyna się pulsowanie na kiju. Pierwszy okoń nie jest wielki, pomiar wskazuje jedynie 32 cm. Robię zdjęcie z opcją samowyzwalacza i wypuszczam rybę, gdyż tylko tak łowisko (rybostan) ma szansę się odrodzić. Przechodzę na głębszy odcinek, zmieniam Slidera na wersję tonącą z błyszczącymi srebrnymi bokami, imitującą płoć. Po ok. 10 rzutach na łączeniu głębszej wody z płytką zatoczką mam kolejne branie i na wędce ląduje nieco większy okoń – 34 cm. Już jest ładnie, choć po głowie chodzi mi czterdziestak. Kolejna fotka i uwolniona ryba odpływa. Postanawiam spróbować w najgłębszym miejscu, jednak i tutaj nic, upragniony medalowy garbus wciąż nie melduje się na mojej wędce.