Pamiętam, kiedy jeszcze kilka lat temu przeglądałem prasę poświęconą wędkarstwu, a w niej fotoreportaże albo bardzo krótkie informacje poświęcone trollingowi morskiemu, nie przypuszczałem, że akurat mnie, jako bardzo aktywnego wędkarza taka forma wędkowania, może kiedykolwiek zainteresować i wciągnąć.
Podczas jednej z majowych wypraw belonowych na spinning wyholowałem swoja pierwszą srebrną troć złowioną z plaży. Jedynym miejscem, gdzie wcześniej regularnie starałem się je łowić był Mrzeżyńsko-Trzebiatowski odcinek dolnej Regi. Zaraz po tej wyprawie zacząłem coraz bardziej interesować się metodami plażowego spinningu i miejscami żerowania troci. Spędzałem mnóstwo czasu nad wodą i wkrótce zrozumiałem, że brodzenie w morzu wymaga niesamowitej konsekwencji i determinacji. Najbardziej intrygował mnie fakt, że kiedy już udało mi się znaleźć odpowiednie miejscówki, to trocie przez znaczną część dnia przebywały poza zasięgiem moich rzutów. Byłem świetnie przygotowany, a mimo tego nie łowiłem ich regularnie. Wielokrotnie zastanawiałem się, w jaki sposób zwiększyć częstotliwość brań i efektywność swojego wędkowania. Nie myślałem wówczas o możliwości trollingowania, a jedynie o spinningowaniu z łódki. W tamtym okresie trolling morski postrzegałem jako mało ciekawą i mało sportową formę wędkowania. Wielokrotnie mówiłem, że jest to nieetyczna forma wędkowania, przeznaczona wyłącznie dla bogatych i leniwych.
Zmiana opinii
Dwa lata temu, mój kolega, z którym bardzo często chodziłem nad wodę, kupił łódkę i zaczął mnie namawiać do zaopatrzenia się w sprzęt trollingowy. W końcu uległem namowom i po zakupie niezbędnego sprzętu wyruszyliśmy na pierwsze łowy.
Szybko zmieniłem zdanie o trollingu i byłem zdumiony efektami wędkowania. Okazało się, że nasza wyprawa wcale nie była nudna, wręcz przeciwnie. Bardzo często zmienialiśmy przynęty i musieliśmy reagować na wszelkie wskazówki wynikające z wędkowania. Kilka efektownych brań, ciągła zmiana głębokości łowienia, sterowanie łódką oraz obserwacja echosondy sprawiły, że zrozumiałem cóż takiego atrakcyjnego widzą w tym inni. Wraz z osiąganiem coraz lepszych wyników zacząłem coraz śmielej myśleć o możliwości łowienia najszlachetniejszej i niezwykle walecznej ryby naszych wód, czyli łososia. Potrzebowałem tylko małego dodatkowego bodźca, aby plan zrealizować. No, i wreszcie stało się.
Trolling morski - moja ulubiona metoda
Jeden z moich kolegów, którego uważam za najlepszego spinningistę trociowego w naszej okolicy, zaproponował zorganizowanie wspólnej wyprawy na łososia. Mieliśmy dużo czasu na przygotowania, ponieważ to było zimą, a w długie zimowe popołudnia nie mieliśmy nic ciekawszego do roboty.
Na początku kwietnia podekscytowani wyruszyliśmy w morze. Mieliśmy bardzo dużo szczęścia, bo już na pierwszej wyprawie na jednym z zestawów zameldował się łosoś, którego niestety nie udało nam się wyholować. Szybki kontakt i przegrana walka z rybą zachęciła nas do kontynuowania wypraw. Na sukcesy nie musieliśmy długo czekać, bo już na drugiej wyprawie wyholowaliśmy swojego pierwszego łososia. Z każdym kolejnym wyjściem w morze było coraz lepiej i ciekawiej. Łowiliśmy coraz więcej ryb i bardzo szybko trolling morski stał się moją ulubioną formą wędkowania.
Trolling daje możliwości
Trolling morski zapoczątkowany został w USA, a następnie zaadoptowany przez kraje skandynawskie i w ostatnich latach staje się coraz popularniejszy w Polsce. Obecnie stanowi jedyną skuteczną formę łowienia ryb, które na co dzień przebywają daleko od brzegu i na dużych głębokościach. Wszyscy przecież zdajemy sobie sprawę, że planowane złowienie dużego łososia z plaży graniczy z cudem i jest prawie niemożliwe. Wielu świetnych spinningistów chciałoby przeżyć ekstremalny hol tej wspaniałej i walecznej ryby. Jednak dopiero po zakupie własnej łodzi otwierają się przed nami takie możliwości. Dopiero wówczas możemy myśleć o celowym, planowym poszukiwaniu i skutecznym łowieniu łososi. Przy użyciu echosondy ciągle obserwujemy zmieniające się warunki pod wodą, zróżnicowanie głębokości i ukształtowania dna morskiego. W każdej chwili możemy zmienić strategię połowu i reagować na wszelkie sygnały zaobserwowane podczas wędkowania. Posiadamy wtedy dużą manewrowość i możemy bardzo szybko się przemieszczać. Wiele razy zdarza się, że kolejnego dnia ryby trafiają się na zupełnie innych głębokościach niż dzień wcześniej, co wymusza szybką zmianę łowiska i przepłynięcie nawet kilkunastu kilometrów. Dobranie przynęt i rozmieszczenie zestawów powinno być tak zaplanowane, żeby gwarantowało skuteczne łowienie łososi w całym zakresie szerokości i głębokości penetrowanego łowiska. Wówczas pozostaje nam tylko dostosować prędkość łodzi do warunków panujących na morzu i cierpliwie czekać na pierwsze brania.
Czasami zdarza się, że pogoda jest zbyt ryzykowna na dalekie wypłynięcie, wówczas wykorzystuję ten sam sprzęt do łowienia troci przebywającej bliżej brzegu. Możliwość złowienia kilkukilogramowego okazu może stanowić wówczas doskonałą alternatywę dla wyprawy łososiowej. W przypadku nagłego pogorszenia się warunków atmosferycznych mogę szybko wrócić do portu i bezpiecznie zakończyć wędkowanie.
Koniec części pierwszej.
Daniel Grombik