Wędka przeszła ciężką, ponad trzymiesięczną katorgę, więc możecie być pewni, że nie jest to test napisany w tydzień, a moje wnioski nie pochodzą z Kosmosu lub na podstawie opinii zaczerpniętych z for internetowych. Nie będę się rozpisywał o wyglądzie kija, omotkach i uchwytach kołowrotka, a napiszę tylko o wrażeniach z użytkowania na łowiskach.
Pierwszym testem dla kija był sum, który pokazał całą swoją siłę już przy pierwszym odjeździe. Niestety mimo szybkiego wyciągnięcia kotwicy łodzi, celem popłynięcia za oddalającą się rybą, szybko pękła plecionka. Sum kierował się pod filar (pewnie miał tam kryjówkę) i byłem zmuszony siłowo przytrzymać szpulę kołowrotka ręką. No cóż, nierzadko zdarza się taka sytuacja, ale wędzisko sprawdziło się znakomicie.
Na kolejnych wyprawach z Nano Power XT niejednokrotnie wpadałem w zdumienie. Oto jedna ze scenerii: nocne sandacze, woda ok. 4 metrów, noc. Na końcu zestawu guma 6 cali plus główka V-Point ważąca 10 gramów. Chcąc wypatrzyć branie można polegać tylko na wędzisku, bo widoczność jest na tyle ograniczona, że nie dostrzegam plecionki za burtą. Nie jest tragicznie, bo widać kontury burt łódki. Księżyca brak – wędkarze pływający po nocach na pewno wiedzą, o czym mówię :-) Na blanku doskonale czułem wszystkie puknięcia, dotknięcia, skubnięcia, pstryknięcia, wyczuwałem każdy kamień na dnie zawadzający o główkę dżigową. Chciałoby się powiedzieć - brawo dla dolnika, świetnie przenosi drgania. Ta zaleta bardzo pomaga w spinningowaniu. Wzmacniana szczytówka również robi swoje, jest wytrzymała i szybko reaguje podczas brania lub zacięcia.
Kolejne próby wymyślone dla Nano XT wyszły pomyślnie. Tym razem w użyciu główki V-Point ważące od 15 do 25 gramów plus do kompletu duże gumy, w tym agresywne Lunatici Dragona, które w nurcie pracują niczym woblery. Co prawda ładowanie kija przy tym obciążeniu było na granicy wytrzymałości, lecz rzuty na odległość ponad 40 metrów nie stanowiły problemu. Naprawdę nieźle to wygląda. Wędkarz zyskuje nowe możliwości na łowisku.