Wasze historie i testy

Mojego Shada przytulił syn - Coś tu nie gra...

SPIS TREŚCI

 

Około południa coś przestało mi pasować... Przeważnie o tej godzinie Łukasz zaczynał okazywać pierwsze oznaki zmęczenia. Zawsze zaczynał marudzić, że go bolą plecy, jest zimno. W najlepszym przypadku oznajmiał, iż jest głodny i czas na przerwę śniadaniową. Tego dnia byłem pewny podobnych zachowań. Tym bardziej, że był mocno podziębiony. Nic z tego. Pracował nad rzeką jak robot. Czas na południową herbatkę musiałem zarządzić sam i to grubo po godz. trzynastej. Mołstowa i „kradzieże ryb” Chłopaki chcieli koniecznie zobaczyć Mołstową, więc po przerwie zaprowadziłem ich nad brzeg tej rzeczki. Postanowiliśmy połowić na niej z godzinkę. Grzesiek poszedł kilkaset metrów w górę, Łukasz miał zrobić środek odcinka, ja zaś miałem iść w dół. Po przejściu kilkudziesięciu metrów usłyszałem głośny chlupot w miejscu, gdzie się rozdzieliliśmy. Ruszyłem biegiem, będąc pewnym, że „młody” coś holuje. "Masz?!" zawołałem z daleka. "Nie, spławiła się, w tamtym krzaku, ale krowa!" odpowiedział podniecony Łukasz, pokazując wędką miejsce, w którym zakotłowała się ryba. "Synu, nie ma szans, jak tam podać przynętę?" spytałem. "Tym kijem mogę rzucić czym chcę i gdzie chcę, skończyły się kradzieże ryb. Musi wyjść." odburknął „młody”. „Kradzież ryb” to była aluzja, żebym czasem nie próbował przed nim złowić tej ryby. Podobne zdarzenie miało miejsce na początku sezonu. Łowiliśmy wtedy we trzech na naszym ulubionym odcinku Iny. Łukasz wypatrzył spławiającą się rybę w minizatoczce między krzakami, pod drugim brzegiem rzeki. Niestety w pierwszym rzucie przestrzelił rzekę i gdy starał się strząsnąć woblera z gałęzi starszy bezceremonialnie wpakował się w miejscówkę i bodajże w trzecim rzucie zdjął 65 cm samiczkę. Do dziś „młody” ma do brata pretensję za tamtą trotkę.

Rzuty w punkt i pożegnanie z Pro Shadem

Tym razem z dołu grzecznie obserwowałem, jak Łukasz próbuje wcisnąć woblera w niewielką lukę między gałęziami. Miejsca było naprawdę niewiele, może kilkanaście centymetrów. Mimo to prawie każdy rzut lądował w punkcie. Z przyjemnością obserwowałem zgranie młodego ze sprzętem. Zaczęło do mnie docierać, że tak na dobrą sprawę to mogę się pożegnać z PRO Shadem. Stworzyli idealną parę, grzechem byłoby ich rozdzielać. Ryba niestety nie wyszła. Postanowiliśmy obrzucać to miejsce jeszcze pod fajrant. „Młody” zniknął w krzakach powyżej, ja zaś po kilku bezskutecznych próbach podania przynęty w miejsce, gdzie wcześniej bez problemu rzucał syn, powlokłem się za nim. Męczyliśmy to miejsce jeszcze ze dwa razy na zmianę, niestety na pusto.

Nadszedł czas powrotu. Postanowiliśmy sprawdzić jeszcze jedną prostkę, w której aż pachniało rybą. Nie myliliśmy się, tuż przed 16 pokazała mi się piękna ryba w dość łatwym technicznie miejscu. Katowaliśmy zgodnie tę miejscówkę grubo ponad 15 minut we trzech. Takie łowienie nazywamy synchronicznym. "Kończymy, nawet jak ją złowimy to i tak się nie będzie liczyć." zarządziłem. "Jeszcze parę rzutów, nie będzie się liczyć na zawodach, jak mi weźmie to i tak będę się cieszył." odparł „młody”. Głupio mi się zrobiło. Miał rację. Każda trotka daje radość.