Dzień drugi
Pobudkę zrobiliśmy bardzo wcześnie rano, po przegryzieniu kanapki i szybkim omówieniu strategii łowów ruszyliśmy do boju. Ten dzień rozpoczęliśmy na innej rzeczce, jej nurt płynie szerzej, w dnie wyrzeźbił zdecydowanie więcej dołków. Czysta, wręcz krystaliczna woda to zaleta łowiska, ale w łowieniu pstrągów w trudnej wodzie to raczej wada łowiska – krystaliczna woda swoją przejrzystością sprawia, że pstrągi stają się bardzo ostrożne, trudne do podejścia i skuszenia do brania. Słońce już mocno świeciło, promienie prześwietliły wodę, co można uznać za kolejną przeszkodę w pstrągowaniu. Skierowaliśmy się w dół rzeki i przynęty prowadziliśmy pod prąd, lecz już po przejściu pierwszych kilkunastu metrów wiedzieliśmy, że dziś nie połowimy. Niekiedy bywa tak, że wędkarz czuje to. Najczęściej było tak, że nim doszliśmy do stanowiska ładnego pstrąga (specyfika stanowiska często sugeruje wielkość ryby, która tutaj może stać, której można się spodziewać), widzieliśmy tylko „uciekający” garb wody na płyciźnie, pozostało nam tylko zaliczyć kilka puknięć drobnych pstrągów; obławianie takiego stanowiska kończyło się suchym podbierakiem, czyli nic nie wyjęte. Postanowiliśmy zmienić taktykę, zapada decyzja o poruszaniu się w górę rzeki.
Łowiąc tutaj w poprzednich sezonach nieczęsto chodziliśmy pod prąd, ponieważ dawało to słabe wyniki, ale dzisiaj już w pierwszych rzutach Waldek pokazał, kto z naszej dwójki jest prawdziwym pstrągarzem – rozpoczął hol ładnego potokowca, w tym czasie i moją przynętę dosłownie pod nogami zaatakował pstrąg i wraz holowaliśmy nasze ukochane „kropki”. Po zmierzeniu okazało się, że miały równo po 40 cm, różniły się tylko płcią: Waldek miał samiczkę, a ja ładnie wybarwionego samca. Kontynuując spinningowanie sprowadzaliśmy obrotówki z nurtem, mieliśmy jeszcze raz dublet, jednak rybki mierzyły tylko około 30 cm. Dzień nieubłaganie dobiegał końca, a my mieliśmy po kilkanaście wyjętych pstrągów o bardzo zróżnicowanej długości.
Ostatni dzień pstrągowania
Tego dnia za cel obraliśmy sobie rzeczkę i miejsca, gdzie łowiliśmy rok wcześniej wraz z Waldemarem Ptakiem (reportaż z tego spotkania można przeczytać na stronach Dragona tutaj). Tego dnia wstaliśmy znacznie wcześniej niż w ubiegłe dni, to przecież ostatni dzień sezonu i nie wolno nam się oszczędzać. Jeszcze zaspani parzymy poranną herbatę, po 10 łyku udaje nam się dobudzić i krótkimi zdaniami omawiamy szczegóły łowienia przed wyjazdem. Na łowisku jesteśmy około godz. 7. Parkujemy bardzo blisko rzeki, po zejściu z drogi ruszamy na przełaj polami uprawnymi kierując się w dół rzeki, by zająć dobre stanowiska i poruszać się pod prąd – postanowiliśmy ryby zachodzić od ogona. To dobry sposób do złowienia ostrożnej sztuki.
Dla mnie, pierwsze kilkadziesiąt rzutów były 100% porażką, nie miałem nawet jednego brania ani nie zauważyłem wyjścia, natomiast Waldek już w trzecim rzucie zaciął pięknego potoka mierzącego ponad 60 cm. Drapieżnik tuż po zaatakowaniu przynęty zaczął dosłownie wariować na wędce: skakał ponad wodę, nurkował, kręcił młynki, świece i w końcu pozbywając się obrotówki odpłynął zwycięski. Gdy Waldek zobaczył rybę przy pierwszej świecy stanęło mu serce, krzyknął „Ale kaban!” I kilka chwil później było już po wszystkim. Zostały wrażenia i cudowne widoki walczącej ryby. Nieszczęścia nie ma, że ryba się uwolniła, przecież i tak wszystkie złowione pstrągi potokowe uwalniamy. Dzięki walecznej rybie i pięknej okolicznej przyrodzie mieliśmy piękne widowisko.