Wreszcie wyjazd
Wreszcie przyszedł czas wyjazdu, choć przesunięty na maj, stał się faktem. Ruszamy z Poznania, w dniu 10 maja br. o godz. 22:00, a kierunek to baza wędkarska Caspe Fishing w miejscowości Caspe. Grupa, z którą miałem przyjemność wyruszyć w prawie 30-godzinną eskapadę liczyła 9 osób, w tym jeden „rodzynek” - koleżanka Monika, która zafundowała ten wyjazd sobie i mężowi z okazji rocznicy ślubu. Organizatorzy, a jednocześnie nasi kierowcy, Albert i Bartek, zagwarantowali komfort jazdy z licznymi postojami, dzięki czemu w wesołej atmosferze dotarliśmy na miejsce wczesnym rankiem 12 maja.
Na „żywo” jest lepiej
To, co zastałem na miejscu niczym nie odbiegało od tego, czego mogłem się spodziewać po lekturze wszelkich artykułów i filmów na temat Ebro. Jednak „na żywo” miejsce to zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Cała baza znajdowała się dosłownie kilkanaście metrów od rzeki, która swoimi rozmiarami dodatkowo wzmagała fascynację miejscem, do którego dotarliśmy.
Pierwszy sandacz
Nie czekając na innych, w przeciwieństwie do ogromnego ekwipunku karpiarzy, zabrałem „pod pachę” kij, kamizelkę i ruszyłem szukać miejsc zdatnych do wędkowania wzdłuż brzegu, nie oddalając się zbytnio od bazy. Trafiłem na skalny brzeg, o co nie trudno nad Ebro i rozpocząłem swoją przygodę z hiszpańskimi sandaczami. Po kilku rzutach pomarańczowo-żółtym Banditem 4” udało mi się wyholować pierwszego sandacza, mimo niewielkich rozmiarów zapowiadającego niezłą zabawę.
Niestety telefoniczne zaproszenie od kolegów na „odprawę” nie pozwolił mi na dalsze próby. Tego dnia nie wróciłem już w to miejsce, a gdzie indziej wznawiając wędkowanie nie miałem już pobić. Przede mną pozostawała wizja jeszcze lepszych brań, gdy wypłynę łodzią w rekomendowane miejscówki.