Jeszcze święta wielkanocne nie minęły, a zmęczenie biesiadowaniem dopadło mnie ze wzmożoną mocą. Jedyny ratunek to oczywiście wypad na ryby. Jeszcze przed świętami chodziło mi po głowie, jak by tu się wyrwać, ale tradycja świętowania zwykle zwycięża. Szczęśliwie się jednak wszystko poukładało i… w świąteczny poniedziałek wyruszyłem pooddychać świeżym powietrzem.
Okazja była podwójna. Po pierwsze oczywiście pobyt nad wodą - bezcenne. Po drugie na multiku miałem świeżą (prosto z pudełka) plecionkę Dragon Ultra Nano Braid (8,9 kg). Na kołowrotku ułożyła się obiecująco, ale to nie wszystko.
Plecionka na multiku
Przy nowej plecionce zawsze mam wątpliwości, jak sprawdzi się przy mojej ruchomej szpulce. Wymagania wobec plecionki pod multiplikator są dosyć spore. Nie może być sztywna, bo zwoje będą się podnosić i plątać. Nie może mieć tendencji do… ja to nazywam węzełkowaniem. Generalnie chodzi o to, aby na tyle splot się trzymał by linka nie miała tendencji do plątania się. Przy multiplikatorze i lżejszych przynętach dobrze jest, gdy plecionka nie stawia dużego oporu na przelotkach. Spełnienie tych wszystkich wymogów nie jest takie łatwe. Dodatkowo chcę by była wytrzymała, bo nie lubię zaśmiecać wody jakimikolwiek przynętami z kilkoma metrami zerwanej linki.
Nad wodą
My tu gadu gadu, a ryby czekają. Montuję zestaw, na jego końcu… co by tu zamontować na Spin Locka (podobają mi się te agrafki Dragona – przy okazji, mam je na czym wpiąć w kamizelkę czy kurtkę ponieważ wyposażone je w agrafkę-podobną do krawieckiej)… Bardzo często łowię na własnoręcznie wykonane woblery, ale ponieważ ostatnio nie mam wiele czasu na robótki ręczne – posiłkuję się salmiakami. Tonąca siódemka Minnow leciiii…
Aż takiego rzutu się nie spodziewałem. Mocno wyhamowuję szpulkę, bo wobler wylądowałby daleko od brzegu – oczywiście nie mojego, a tego po drugiej stronie rzeki. W pierwszych rzutach chłonę przyjemność, jaką mi dają. Wysnuwania się plecionki nie słyszę na przelotkach. Jej „śliskość” tutaj pomaga. Słyszę tylko pracujący hamulec rzutowy w kołowrotku. Jest dobrze. A będzie jeszcze lepiej jak zaraz coś zaatakuje moją przynętę. Niestety ryby nie chcą współpracować. Ja tu chciałem takie okazy łowić i to co chwila, a tu… no dobra, z szacunkiem i godnością przyjmę kolejną lekcję pokory. Wędruję wzdłuż rzeki i obławiam kolejne obiecujące miejsca. W sumie muszę przyznać, że nie przeszkadza mi brak brań. Jest pięknie. Pierwsza zieleń i kwiaty rozchmurzają nastrój pozostały po zimie. W płuca wciągam powietrze jakże inne od miejskiego. No i ptaki już zdecydowanie obwieszczają koniec pory zimnej.
Guide Bandit Cast
Zmieniam przynęty próbując możliwości mojego zestawu. Mój Bandit Cast ma opisany ciężar wyrzutu 5-25 gramów. Fajnie mi się nim rzuca także salmiakiem Fanatic, ale i Lil'Bug-iem 3 cm niezgorzej. Trochę reguluję hamulec rzutowy w multiku przechodząc na mniejsze i lżejsze przynęty, ale rzuca się naprawdę z przyjemnością. Muszę przy następnej okazji zabrać jeszcze lżejszy kijek i popróbować jak lekko dam radę połowić. Dwa skubnięcia skłaniają mnie do założenia własnego woblera - 7 cm. Może to przyniesie skutek w postaci ryby. Kilka rzutów i w końcu uderzenie. Po krótkim holu wyjmuję klenia – na oko 30-taczka. Nie mierzę, bo to niewielka ryba. Robię szybką fotkę i wypuszczam go do wody. Niestety nie przyprowadził mamusi.
Piękny dzień
Na tym kontakty z rybą się skończyły (nie licząc jeszcze jednego skubnięcia). Można by powiedzieć, że to nic szczególnego. To nieprawda. Przeżyłem kolejny dzień nad wodą. Niby zwyczajny, ale jednak nadzwyczajny. Zamiast siedzieć w domu lub pracy i gonić coraz szybciej, zwolniłem i miałem czas by przysiąść na pniu, popatrzeć na wodę, złowić rybę (może nie największą, ale i na takie przyjdzie pora), zrobić kilka zdjęć. Życzę sobie i Wam jak najwięcej dni z nastrojem takim, jaki ja miałem i… chyba nadal go w sobie mam?
Sławek Kurzyński