Nad wodą
My tu gadu gadu, a ryby czekają. Montuję zestaw, na jego końcu… co by tu zamontować na Spin Locka (podobają mi się te agrafki Dragona – przy okazji, mam je na czym wpiąć w kamizelkę czy kurtkę ponieważ wyposażone je w agrafkę-podobną do krawieckiej)… Bardzo często łowię na własnoręcznie wykonane woblery, ale ponieważ ostatnio nie mam wiele czasu na robótki ręczne – posiłkuję się salmiakami. Tonąca siódemka Minnow leciiii…
Aż takiego rzutu się nie spodziewałem. Mocno wyhamowuję szpulkę, bo wobler wylądowałby daleko od brzegu – oczywiście nie mojego, a tego po drugiej stronie rzeki. W pierwszych rzutach chłonę przyjemność, jaką mi dają. Wysnuwania się plecionki nie słyszę na przelotkach. Jej „śliskość” tutaj pomaga. Słyszę tylko pracujący hamulec rzutowy w kołowrotku. Jest dobrze. A będzie jeszcze lepiej jak zaraz coś zaatakuje moją przynętę. Niestety ryby nie chcą współpracować. Ja tu chciałem takie okazy łowić i to co chwila, a tu… no dobra, z szacunkiem i godnością przyjmę kolejną lekcję pokory. Wędruję wzdłuż rzeki i obławiam kolejne obiecujące miejsca. W sumie muszę przyznać, że nie przeszkadza mi brak brań. Jest pięknie. Pierwsza zieleń i kwiaty rozchmurzają nastrój pozostały po zimie. W płuca wciągam powietrze jakże inne od miejskiego. No i ptaki już zdecydowanie obwieszczają koniec pory zimnej.