Kolejny sygnalizator odzywa się nad ranem. Wyskakuję z namiotu już nieco sprawniej – podnoszę kij i znowu czuję, że coś kopie. Rety, żeby tylko się wypiął. Takiego szczęścia nie mogę zmarnować. Walczy jeszcze bardziej agresywnie. Gdy jest od brzegu jakieś 80 m, na żyłce czuć każdy jej skok, szarpnięcie. Niesamowite wrażenie. W trakcie holu dostrzegam kątem oka, że Michał kręci kamerą. Zanim karp znalazł się w podbieraku, mija przynajmniej kilkanaście minut. I tu kolejna, miła niespodzianka, to śliczny karp pełnołuski. Szybkie ważenie, ryba ma 8 kg. Ale to także nie ma znaczenia. Bursztynowa piękność robi na nas wspaniałe wrażenie. Jest godz. 7, poranek zrobił się piękny.
Michał jest trochę zrezygnowany – u niego bezrybie. Mówię uśmięchnięty, że ja już swój sezon rozpocząłem, więc teraz jego kolej i niech będzie spokojny o wynik. Wewnętrznie czuję, że będzie dobrze. Chcąc pomóc szczęściu, jeden zestaw przestawia hen, hen, dobre 200, może nawet 250 m w prawo od stanowiska. Siedzimy przy namiotach i Michał kątem oka dostrzega lekkie przygięcie szczytówki. Skok do kija, przycięcie i… decyzja jednogłośna – płyniemy po nią. Ten karp to dopiero dał nam popalić i to mimo naszej przewagi liczebnej ;) W końcu, szczęśliwie podbieramy i spływamy do pomostu. Waga – ponad 10 kg. Składam gratulację – lepiej nie można zacząć sezonu.
Ponowna wywózka w tę samą dziurę. W końcu także szczęścia lubią chodzić parami. Mija kilka godzin i… to drugie „szczęście” zaczyna ciągnąć w swoją stronę. Walka przednia, hamulec pogrywa od czasu do czasu. No i ryba w podbieraku wydaje się większa. Na pomoście kładziemy ją na matę i stało się jasne, że jest znacznie większa od poprzedniej. Widać, że to samica nabrzmiała ikrą. Obchodzimy się z nią jak z jajkiem Faberge. Ma ponad 14 kg! Gratuluję Michałowi naprawdę nie lada wyczynu.