Sezon zimowy dobiegł końca. Dziwna to pora roku była. Bez śniegu, tęgich mrozów też nie doświadczyliśmy. Nawet jezioro, nad którym mieszkam ani jednego dnia skute lodem nie było.
Ryby w mojej ulubionej rzece też powariowały. Po niezłym styczniu, trochę gorszym lutym, w marcu kelty zamiast grzecznie spłynąć do morza zaczęły brać ze zdwojoną energią. Duże ryby tej zimy omijały skutecznie moje przynęty, natomiast starszy syn poprawił dwukrotnie życiówkę. Trochę zaczęło brakować mi normalnego przedwiośnia. Na początku sezonu pilnuję uparcie swoich bankówek. Obławiam dokładnie kilkaset metrów rzeki, gdzie zawsze wychodzi ryba nieraz nawet kilka razy dzienne.
Masa ma znaczenie
Im dzień jest dłuższy i cieplejszy, tym dalsze zaczynają być moje wędrówki po pomorskich rzekach. Coraz częściej zamieniam też trociówkę na lżejszy pstrągowy kijek. Spędzone lata i przebyte kilometry nad brzegiem rzeki nauczyły mnie jednego: masa ma znaczenie. Łowienie ma być przyjemnością, nie zaś męczarnią. Jeśli po kilku godzinach łowienia boli nas ręka, ramiona, plecy czy cokolwiek innego to znaczy, że jesteśmy źle przygotowani do wyprawy. Oczywiście bardzo ważne jest wędzisko, które powinno być przysłowiowym wydłużeniem ręki. Mój stary kij pierwszego dnia sezonu został skrócony bezpowrotnie przez moją głupotę o kilka centymetrów. Dziwnie się trochę łowiło na połamany patyk, ale tak byłem do niego przywiązany sentymentalnie, iż nie chciałem słyszeć o zamianie na inny. Tym bardziej, że w zaprzyjaźnionym sklepie wędkarskim nic nie chciało pasować do moich przekonań. Nie lubię kupować wędziska przez Internet. Muszę je dotknąć, obejrzeć, pomachać na sucho, polizać. Cała w tym frajda. Był w zasadzie jeden kij, który sobie upatrzyłem, ale niezamierzone spotkanie mojego samochodu z sarną przesunęło zakup w bliżej nieokreśloną przyszłość. Los jednak w dalszych dniach wynagrodził moje straty. Za wygrane zawody otrzymałem dwie wędki Dragona najpierw Pro Shada, następnie Vipera. Zostały one jednakże szybko przejęte przez moich synów. Ja zaś obecnie używam Thrilla, którego otrzymałem do testów od Firmy Dragon. I on już ma ciekawą historię, ale o tym napiszę następnym razem. Kije te mają wspólną cechę: są lekkie i mocne. Całodzienne łowienie nie męczy nadgarstka ani ramienia. Wytrzymują też bez problemu zarówno walkę z rybą jak i przybrzeżnymi krzakami. Mam wrażenie, że jedyne, co może im zaszkodzić po dojechaniu nad rzekę to klapa od bagażnika.