Podczas skwaru wzrasta ryzyko udaru... i powrotu do domu o kiju, dlatego na okoniowe łowy winno wybierać się wieczór.
Wieczór to czas, gdy na pobliskim trzcinowisku lądują świtezianki i wiele innych pięknych owadów, wokół narasta specyficzna cisza tak bardzo pożądana przez ucywilizowanego człowieka. Wygasza się dzień i powoli przenika go noc, jezioro gdzieniegdzie marszczone podmuchami wiatru daje znać, że jednak w jego toni trwa życie – pokaże się bóbr, wydra pogoni rybę, pluśnie białoryb, pojawią się łódki wędkarzy cicho sunące na upatrzone stanowiska. Temperatura powietrza i wody spada eskalując aktywność okoni. Mam swój podział gromad okoni, które łowię w odmiennych miejscach: tzw. leniwe - pod chmurką, w zacienionym pasie grążeli lub w toni, okonie skore do ataku - przy powierzchni bądź na przełamaniu warstw wody.
Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
W pogoni za upragnioną zdobyczą jesteśmy w stanie zrobić wiele. Na przykład ot tak, przepłynąć całe jezioro wiosłując, czyniąc to pod wiatr (bo przecież wędkarzowi zawsze wiatr jak nie w bok, to w oczy zawieje), by na samym jego krańcu trafić (lub mając takie mniemanie) na to jedyne miejsce, gdzie z pewnością żerują najładniejsze i największe ze wszystkich sztuki. Tak też było i tym razem. Po opłynięciu i przeczesaniu pobliskich miejscówek, niestety z miernym skutkiem, przyszedł czas na zapuszczenie się tam, gdzie przysłowiowy diabeł mówi dobranoc.
Z kolegą Waldkiem upatrzyliśmy rejon niezbyt dużego przesmyku z dwoma, odsłoniętymi pasmami trzcinowisk ułożonymi poprzecznie do osi jeziora. Obrzucaliśmy je wzdłuż i wszerz, lokując przynęty dosłownie wśród pierwszych łodyg, na granicy gęstwiny trzcin. Już pierwsze machnięcia spinningami przyniosły efekt i pojawiły się nieduże pasiaki, niezbyt duże okonie jednak cieszące swoją walecznością. Po serii brań jednego rocznika zdecydowaliśmy się zmienić wagę i kolorystkę przynęt. Obławialiśmy główkami 1,5 i 2,5 g, prowadząc gumę w połowie wody lub w strefie dennej na płyciznach, ze zmianą tempa prowadzenia, co przyczyniło się do wzmożonego ataku gabarytowo zacniejszych okoni. Istotne było wyczucie punktu opadu przynęty. Zbyt płytko prowadzona równała się maluchowi, ponieważ większe okonie schodziły głębiej.
Motor oil, perła, seledyn?
Kolorystyka przynęt używanych do połowu pasiaków jest przeróżna i spekulacji na temat „okoniowych” kolorów pewnie nie byłoby końca, gdyby nie fakt, że każdy akwen rządzi się swoimi prawami. Jezioro, na którym łowię od lat, o tej porze roku zakwita (oczywiście chodzi o gwałtownie namnażający się plankton), a połaciami występującej tam moczarki można byłoby obdzielić niejeden pułk wojska. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to zbiornik rybny. Sprawdzonym na przestrzeni kilku sezonów kolorem jest motor oil i jego rozmaite wariacje: jaśniejsze, ciemniejsze, z brokatem i bez, nawet w krytycznych momentach coś wydłubię, gdy w wodzie totalnie nic się nie dzieje. Innymi, równie dobrymi barwami są: seledyn, perła z fioletowym refleksem, a niekiedy brokatowa herbata (3,5 - 5 cm Jumper, Maggot).
Sprzętowa piguła
Mój przepis na garbusowe łowy składa się z miarki subtelności w sposobie rozumowania i postępowania. O co mi chodzi? Właśnie o subtelności w kolorach przynęt i ich rozmiarach, czułości wędziska spinningowego. Do połowu na obrotówki i gumy warto stosować kije lekkie o ciężarze rzutowym 1-15 g, np. Viper Perch 15. Te z dolnej granicy c.w. warto używać wtenczas, gdy spinninguje się niewielkimi przynętami, wówczas wskazane jest precyzyjne czucie przynęty lub wówczas, gdy pasiaste drapieżniki są chimeryczne.
Spinningując z łodzi warto wybierać krótkie wędziska długości 2.30 - 2.45 m, zaś z brzegu tzw. uniwersały 2.75 m lub przy trudnej linii brzegowej nawet 2.90 - 3.05 m. Kołowrotki wybieramy możliwie małe, są to rozmiary 20, 25 (np. Team Dragon 920 iZ). Wszystko fajnie współgra, gdy w użyciu są finezyjne żyłki o przekroju 0,12 - 0,14 mm, a podczas słabego żerowania ryb zrezygnuje się z używania agrafek i przyponów.
Swobodne przemyślenia
Niekiedy okoniowe wojaże bywają męczące, bo trzeba kombinować jak przysłowiowy koń pod górę i to na różne sposoby! A to trzeba namęczyć się z techniką prowadzenia, innym zaś razem z przynętą, kiedy trzeba ją podstawić pod paszczę niekwapiącego się drapieżnika, niczym na złotej tacy. Powodów zniechęcenia do spinningowania może być wiele, jednak zachęcam do wytrwałości, nawet wtedy, gdy bez brania Wasza łódź dryfuje już kolejną godzinę. A może będzie to swojego rodzaju reset, po którym na chilloucie znajdziecie skuteczny plan działania? Na sam koniec, chcę zachęcić Was do wypuszczania złowionych garbusów; fota, buzi i do wody! Niech wyrosną kolejne zastępy pasiatych garbusków.
Oliwia Popławska
fot. Waldemar Ptak