Troć i diablo twarda szczęka
Troć ma niezwykle twardą szczękę, szczególnie potarłowe samce z wykształconą kufą. Zacięcie podczas brania musi być zdecydowane, a kotwiczki w przynętach naprawdę ostre. Pierwszą rybę, która mi spadła w tym roku straciłem przez lód. Branie, zacięcie w tempo, dociągam rybę do krawędzi lodu, dwa młynki i luz... Oglądam kotwiczkę - oblodzona. Jest zimno, temperatura -10 ˚C. Łowię na tą przynętę od dobrych kilkudziesięciu minut i nie sprawdziłem stanu kotwiczek ani razu. Lenistwo. Drugi spad zaliczam przy -14 ˚C. Teraz jestem już "cwaniak" i co kilka rzutów na kotwicy kruszę lód szczypcami. W kolejnej "przerębli" siada fajny samczyk. Już próbuję wyśliznąć go na lód, kiedy nagle się odpina. Zdejmuję rękawice, sprawdzam stan kotwiczki i grota. No tak, grot tępy; jak ja. J Tak zawzięcie czyściłem lód z kotwiczki, że przy okazji stępiłem groty. Dotknął mnie klasyczny przerost formy nad treścią. Trzecia ryba odpływa na moje własne życzenie. W akcji mój ulubiony woblerek. Cały dzień łowienia i ZERO. Łapię jedynie kilka zaczepów. Groty tylko lekko zdezelowane. Jestem zrezygnowany. Wiem, że powinienem zmienić przynętę, bo kotwic nad wodą nie zmieniam. Nie chce mi się, tak po prostu. Stanąłem na ostatniej miejscówce. Wykonuję kilka rzutów i po ostatnim czuję miękkie przytrzymanie. Zielsko? Pewnie tak. Nie zacinam. Wtem wędka zaczyna pulsować. Ryba! Próbuję dociąć troć i nagle czuję znienawidzony LUZ. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że przeważnie docinanie kończy się wyrwaniem przynęty z paszczy ryby. Może gdyby stan kotwic był... Bez komentarza, proszę. L Przy czwartej straconej rybie tego sezonu, w zasadzie nie mam do siebie samego pretensji. Sprzęt był ok.
Patenty i obserwacje
Przeważnie nad rzeką nie jestem sam. Najczęściej towarzyszą mi synowie, niekiedy koledzy po kiju. Człowiek musi się uczyć całe życie. Pierwszy patent podpatrzyłem u znanego trociarza. Najczęściej ryby mi spadały z wahadłówki. Taki typ przynęty? Może tak, a może nie. Kilkanaście lat temu u mojego "guru" wędkarskiego zaobserwowałem, nietypowe dla mnie, mocowanie kotwiczki z użyciem dwóch kółeczek łącznikowych. Na moje zapytanie o zasadność takiego zbrojenia przynęty usłyszałem tylko jedno słowo: "Dźwignia." Przemyślałem wtedy sprawę i faktycznie, ryba zapięta delikatnie za jeden grot, przy gwałtownym zwrocie często wykręca się z przynęty – użycie dwóch kółek łączników w znacznym stopniu zapobiega tego typu spadom. Nie zawsze mi się chce stosować ten patent, ale tak na wszelki wypadek moje kilerowe wahadłówki przy zmianie kotwiczki dostają drugie kółeczko. Ostatnio mocuję też kotwiczkę na obrotówkach przez jedno kółko łącznikowe. Szczerze powiedziawszy nie do końca byłem i chyba wciąż nie jestem przekonany o skuteczność tego rozwiązania, ale o tym będzie kilka słów później.
Teraz o obserwacji. Łowię najczęściej na woblery. Moi synowie też. Pomimo większej ilości brań mniej ryb dociągałem do brzegu. Dlaczego? Otóż wydawało mi się, że kotwiczki założone przez producenta są za małe. Wymieniałem je na większe przynajmniej o numer. Efekt był taki, że moje ryby zapięte były przeważnie na jeden grot w paszczy bądź z boku (głowy, szczęk). Prawie każda troć synów łowiących na mniejsze kotwiczki była pewnie zapięta w nożyczkach, a nawet na dwie kotwice – kombinacja nie do zerwania. Chyba, że z przynętą. Mój sposób zbrojenia okazał się moim błędem. Gdybyśmy nie łowili razem, dalej tkwiłbym w przekonaniu, że większe jest lepsze.