Pewnego pięknego dnia, w moje ręce trafił ciekawy kołowrotek. Ot, tak „na próbę" z przeznaczeniem pod potokowca; mały, zgrabny, o interesującym i niebanalnym wyglądzie.
Pełen połyskujących akcentów w kolorze platyny, wstawek pomarańczowo-złotych, jakichś widocznych śrubek czy nietypowego mocowania korbki… Całości obrazu dopełniał zbyt cienki - jak na moje oko - kabłąk i dosyć szeroka rolka kabłąka; gadżeciarski - pod takim oto kryptonimem został zaszufladkowany i w zasadzie skazany na długotrwałą tułaczkę po plecaku, w roli zapasowego z nikłą szansą na pracę przy kiju.
Zaliczył kilkanaście „suchych” wypadów za potokowcem, parę przejażdżek pontonem - oczywiście w plecaku, raz powisiał pod nieużywaną okoniówką, a raz znalazł się w roli "pomocnika" w odwróceniu plecionki tył na przód. Został "skazany za niewinność", za wygląd, który jakoś do mnie nie przemawiał i zaocznie za winy, których się nie dopuścił ;)
Myliłem się....
Podczas entego z kolei wypadu za cętkowanym zbójem-esoxem, podczas kolejnego podbierania szalejącego na krótkim dyszlu szczupaka niechcący podtopiłem swojego najczęściej używanego kołowrotka Specialist, dwukrotnie zresztą.
Każdy kolejny rzut zaczął go "boleć", kręcił z coraz to większym oporem, czuć było narastający opór w pracy przekładni, o wyciu rolki kabłąka nie wspomnę - wypisz wymaluj objawy zalania wodą smaru w jego newralgicznych częściach.