Pewnego pięknego dnia, w moje ręce trafił ciekawy kołowrotek. Ot, tak „na próbę" z przeznaczeniem pod potokowca; mały, zgrabny, o interesującym i niebanalnym wyglądzie.
Pełen połyskujących akcentów w kolorze platyny, wstawek pomarańczowo-złotych, jakichś widocznych śrubek czy nietypowego mocowania korbki… Całości obrazu dopełniał zbyt cienki - jak na moje oko - kabłąk i dosyć szeroka rolka kabłąka; gadżeciarski - pod takim oto kryptonimem został zaszufladkowany i w zasadzie skazany na długotrwałą tułaczkę po plecaku, w roli zapasowego z nikłą szansą na pracę przy kiju.
Zaliczył kilkanaście „suchych” wypadów za potokowcem, parę przejażdżek pontonem - oczywiście w plecaku, raz powisiał pod nieużywaną okoniówką, a raz znalazł się w roli "pomocnika" w odwróceniu plecionki tył na przód. Został "skazany za niewinność", za wygląd, który jakoś do mnie nie przemawiał i zaocznie za winy, których się nie dopuścił ;)
Myliłem się....
Podczas entego z kolei wypadu za cętkowanym zbójem-esoxem, podczas kolejnego podbierania szalejącego na krótkim dyszlu szczupaka niechcący podtopiłem swojego najczęściej używanego kołowrotka Specialist, dwukrotnie zresztą.
Każdy kolejny rzut zaczął go "boleć", kręcił z coraz to większym oporem, czuć było narastający opór w pracy przekładni, o wyciu rolki kabłąka nie wspomnę - wypisz wymaluj objawy zalania wodą smaru w jego newralgicznych częściach.
Co teraz?
Esoxy dosyć dobrze biją, godzina jeszcze młoda, czas żerowania grubych sztuk niebawem, a ja podciąłem nogi flagowemu zestawowi. Spoglądam za siebie, na drugi kij a tam pusto. Spiesząc się rano z wypłynięciem nie przykręciłem kołowrotka Fishmakera, który leżał w schowku samochodu. Zgroza, do przystani będzie z kilometr pod falę na akwenie, smaru nie mam do uzupełnienia w koł. Specialist, śrubokręta również nie posiadam. I jeszcze ważny argument: jeżeli spłynę z mojej miejscówki, to zaraz wędkarze gruntowi obstawią ją żywcówkami. Jak dla mnie, to zbyt duże poświęcenie.
Nagle olśniło mnie, "gadżecik" przecież spoczywa w plecaku, nawet plećkę ma na szpuli. Mały jest bo mały, ale się nada; lubię nawet takie "średnie" spinningowanie silniejszych szczupaków.
Po minucie wisiał już pod spinningiem CF-X i zaliczał pierwsze rzuty, pomagał holować pierwsze kępy zielska, sprowadzał swoje pierwsze szczupaki pod burtę mojego pontonu. Z każdą kolejną godziną stopniowo zmieniałem zdanie o tym kręćku: bezbłędna praca, cudownie szeroka rolka kabłąka natychmiast zgarniająca plećkę i rączka korbki, której nie muszę szukać palcami po wykonaniu rzutu i która pewnie leży w mokrych palcach, bo pokryta jest jakąś dobrze wyprofilowaną pianką.
Świetnie doważał kij, pokochała go plecionka „Magnumka” i posłusznie zalegała równiutko na jego szpuli, szeroka rolka kabłąka jak żadna inna nie bała się nalotu od wszechobecnego w moim łowisku zielska, cały czas gładko i bezszelestnie pracując.
Dzień powoli zbliżał się ku końcowi, a ja spływałem naładowany adrenaliną po pięknym żerowaniu esoxów.
Od tamtego czasu upłynęły cztery miesiące, Metal Guide II FD 1020i towarzyszy mi nieustannie podczas każdej wędkarskiej wyprawy, czy to na potokowca, czy na klenia lub esoxa; ba, nawet w zdradzie spinningu i sięgnięciu po odległościówkę na białoryb miał swój udział.
Ten mały, niepozorny siłacz zyskał w moich oczach wiele, daje radę w każdej z możliwych sytuacji, odnajduje się w szeregu metod i zastosowań, cieszy nienaganną pracą sprawiając, że bez reszty mogę się oddać temu, co kocham – wędkowaniu.
Moje katorżnicze łowiska
Do dzisiaj nie przydarzyła mu się awaria czy choćby zwykła usterka w pracy mechanizmu, rolka kabłąka cały czas płynnie się obraca a plecionka na szpuli pracuje bez objawów skręcenia. Cały czas pracuje tak, jak w dzień jego próby, czyli bezbłędnie - jak przy sklepowej ladzie a dodam, iż niewiele konstrukcji jest w stanie dotrzymać mi kroku. Ilość wyrabianych nad wodą roboczogodzin jest mordercza dla mojego sprzętu... Piach, podtopienia, zamiłowanie do połowu dużych ryb na zbyt delikatne wędki, upodobanie do stosowania przynęt długości od 13 cm wzwyż, brak regularnej pielęgnacji czy choćby obsuszenie po kąpieli - to codzienność dla moich kołowrotków; cóż, przetrwają tylko najlepsze ;)
Taki właśnie jest mój Metal Guide, pomimo małego rozmiaru 1020 na stałe zadomowił się we flagowym, uniwersalnym zestawie, inne - bardziej dedykowane kołowrotki zostały w tyle, wyparł je całkowicie pomimo posiadania tylko jednej szpuli - mam jedną tylko, tak go dostałem i często przewijam coś z czegoś nad wodą, aby tylko On zagościł na mojej wędce. Czy zasłużył na to nowatorskim designem czy wysokiej klasy przekładniami i szpulą typu V, może obudową i rotorem z superduralu obrabianego w CNC? A może lekkością przy dużej mocy i wielotarczowym hamulcem? Być może to zasługa głównej przekładni klasy HEG? Jednokierunkowym łożyskiem walcowym czy dziewięcioma japońskimi kulkowymi? Po prostu nie wiem. Być może, tak po prostu, bardzo dobrze mi się z nim łowi? ;)
Polecam go wszystkim, to udany kołowrotek bez dwóch zdań. Zamieszczam garść zdjęć z okresu czterech miesięcy użytkowania, mówiących gdzie był i co robił.
Daniel Luxxxis Kruzicki