Technika prowadzenia
Co do techniki prowadzenia obu typów przynęt, obawiam się, że nic nowego nie napiszę. Mnogość różnorodnych technik prowadzenia i prezentacji to obecnie temat rzeka i dla niektórych wędkarzy (szczególnie ze skłonnościami teoretyzowania i roztrząsania hipotetycznych wariantów) może być inspiracją do napisania grubszej książki. Warto jednak pamiętać, że osobiste preferencje każdego wędkarza oraz doświadczenia zdobyte własną praktyką, będą najcenniejsze i dla niego najważniejsze w praktyce wędkarskiej.
W dalszym ciągu, w temacie sandaczy obowiązuje technika opadu z wypracowanymi przez wędkarzy różnymi trikami. A są to: podszarpnięcia, podskoki i pociągnięcia przynęty w strefie dna; to wciąż najskuteczniejsze sposoby prezentacji, a niejednokrotnie jedynym sposobem zwabienia sandaczy i sprowokowanie niektórych osobników do ataku. Takie prowadzenie gumowego wabika przynosi największą ilość brań i wyholowanych ryb również na moich łowiskach. Gdy brania zanikają bądź w ogóle ich nie ma, zawsze należy kombinować, lecz nie warto ślepo naśladować innych – np. technika prowadzenia Reno Killera dobra na Zalewie Wiślanym nie musi być skuteczną w dolnej Odrze. Dobrą wskazówką jest skuteczność użytego wabika i techniki prowadzenia, jeśli coś przyniosło nam już efekty, rozumiemy sposób prowadzenia i poniekąd mamy to wyuczone, koniecznie należy to używać jak najczęściej, choćby po to by sprawdzić skuteczność w danym dniu. Diametralna zmiana sposobu łowienia ryb w danym łowisku często przynosi odwrotny efekt – schodzimy o kiju zaskoczeni i zdezorientowani brakiem ryb na rozkładzie. W wędkarstwie są pewne reguły odnośnie łowienia określonych gatunków ryb, od których całkiem nie da się odejść, a przynajmniej nie warto. Jeśli połączymy znajomość elementarnych zasad z konsekwencją, uporem, podeprzemy dobrą znajomością wody i „wędkarskim nosem”, możemy oczekiwać zadowalających efektów. Taki tok postępowania szczególnie dotyczy łowienia w polskich, mocno przełowionych łowiskach.
Nie ma jednej „cud” przynęty ani doskonałej techniki jej prezentacji. Przekonałem się niejednokrotnie, że tą najlepszą jest ta, na którą łowimy i spodziewamy się brania, wierzymy w jej skuteczność. Takie podejście już niejednokrotnie sprawdziło się na moich wyprawach, kiedy to łowiąc na nowość rynkową, i zarazem modną przynętę, nie osiągałem zadowalających efektów. Często wtedy wracałem do starych, sprawdzonych wabików i sposobów ich prowadzenia. Bywało, że w bardzo szybkim czasie przynosiło to oczekiwany efekt – ryby na rozkładzie.